Forum Lochy
Gdzie Snape mówi dobranoc...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Bractwo Pierwotnych

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Jaki jest mój fanfick?
Fajny. Jestem ciekaw co się wydarzy dalej.
100%
 100%  [ 1 ]
Taki sobie. Czytam go tylko z przyzwyczajenia.
0%
 0%  [ 0 ]
Do bani. Lepiej porzuć ten "sport".
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 1

Autor Wiadomość
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 14:54, 10 Sie 2007    Temat postu: Bractwo Pierwotnych

Rozdział Pierwszy

Lekka mgła pojawiła się w okolicach Surry. Niebo robiło się powoli czarne. Nic, więc dziwnego, że tylko kilku mieszkańców tej pięknej okolicy wyszło na świeże powietrze. Krople powoli zaczęły spadać, aby po kilku minutach rozpoczęła się prawdziwa ulewa. Ciemność powoli przykrywała miasto. Ostatni ludzie przebywający na dworze schowali się do domów przed deszczem, więc przechadzając się alejami nie sposób było spotkać żywego ducha, do czasu...
Na jednej z nielicznych jeszcze suchych ławek siedział chłopiec. Jednak wśród ciemności, jaka teraz panowała nie można było dostrzec rysów jego twarzy, jedynie blask księżyca zdradzał, kim jest chłopak siedzący na ławce. Nie był to byle, kto, lecz Harry Porter, zwany przez społeczność czarodziejów „Wybrańcem”. Jego twarz nie wyrażała tego, co przed rokiem. Wtedy był jeszcze wesołym (na swój sposób) chłopakiem. Teraz jest już młodzieńcem, który z cierpieniem i bezradnością na twarzy próbuje się dać sobie radę z tym, z czym przyszło mu się zmierzyć. Ze śmiercią najbliższej mu osoby, jego ojca chrzestnego – Syriusza Blacka oraz z zagrożeniem życia jego najbliższych przyjaciół – Rona i Hermiony.
Deszcz zaczął w końcu przebijać się przez gęste gałęzie drzewa, pod którym stała ławka, gdzie siedział Potter. Chłodne krople deszczu zaczynały mu spływać po twarzy, po czym kapały na jego spodnie. Po kilku minutach był cały mokry. Jego włosy, których nigdy nie potrafił poskromić opadły teraz pod ciężarem wody zasłaniając bliznę, którą miał na czole. Była to pamiątka próbie zabójstwa przez najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów samego Lorda Voldemorta. Ów czarnoksiężnik zniknął na kilkanaście lat. Stracił swoją moc, lecz dzięki jednemu ze swoich sług udało mu się odrodzić w zeszłych roku. Harry był świadkiem tego odrodzenia. Teraz, zgodnie z przepowiednią to on musi rozprawić się z Voldemortem raz na zawsze. Wciąż jeszcze słyszał najważniejsze słowa tej przepowiedni „jeden musi zginąć z ręki drugiego”. Było to dla niego przekleństwem. Nigdy nie chciał zabijać. Uważał, że nie jest w stanie zrobić czegoś takiego, a teraz będzie musiał.
Po raz kolejny pluł sobie w brodę. Do teraz nie mógł uwierzyć, że zrobił coś tak głupiego. Przyjaciele mu mówili, ale on nie chciał słuchać. Wierzył, że obraz, który zobaczył jest prawdą. Pamiętał wszystko dokładnie. Czerwony płomień wystrzelony z różdżki czarnowłosej kobiety z szaleństwem w oczach, trafił prosto w pierś jego ojca chrzestnego. Wtedy to się wydarzyło… spadł... Spadł za zasłonę. Harry miał nadzieję, że zaraz powróci, ale on już nie wróci. Nigdy. Umarł. Przez nią. To nie Voldelmorta chciał najbardziej dostać. Tylko ją. Ona spowodowała u niego największy ból. To przez nią zginął ostatni członek jego rodziny. Nigdy jej tego nie wybaczy. Nie zabiłby jej tak od razu. Pastwiłby się nad nią. Powodował ból, większy nawet od tego, jaki ona mu zadała. Zwykła Avada nie wystarczy. To by było jego zemsta. Jedyne jego aktualne marzenie.
Harry spojrzał w niebo. Kim wtedy ja bym się stał? Byłbym tacy jak oni. Śmierciożercy. Nawet gorszy. Oni kierują się strachem. Strachem przed Lordem Voldemortem, a on nienawiścią. To nienawiść da mu siłę, aby to zrobić. Gdy kieruje się miłością naraża swych przyjaciół na niebezpieczeństwo. Właśnie w ten sposób zginął Syriusz. Miłość do ojca chrzestnego przysłoniła mu logiczne myślenie. Przez miłość, jaką Dumbledore do niego żywił nie powiedział mu prawdy. Musi się wyrzec tego uczucia, bo inaczej nie uda mu się wypełnić przepowiedni. Lecz jeszcze nie teraz. Teraz nie jest na to gotów.
Zagrzmiał piorun. Harry obudził się ze swej zadumy. Spojrzał na zegarek. Dochodziła druga w nocy. Był cały przemoczony. Nie wiedział sensu w dalszym siedzeniu w taką pogodę. Postanowił pójść do domu. Jedyne, co go w tym momencie cieszyło to, to, że nie musiał rano wstawać. Dursleyowie po pamiętnej rozmowie z Szalonookim traktowali go prawie jak powietrze. Co prawda budzili go na posiłki i czasami kazali mu w czymś pomóc, lecz przeważnie nawet na niego nie spoglądali, gdy wchodził do pokoju. Wychodził i przychodził, kiedy chciał. Przez to całe dnie spędzał w swym pokoju przeważnie śpiąc lub czytając jakoś magiczną książkę. Wychodził nocami, gdy już ludzie rozchodzili się do swych domów oraz nie było takiego upału. Odpowiadał mu cisza i spokój, jaki wtedy panował.
Był może dwie alejki od swego domu, gdy usłyszał dziwny dźwięk. Jakby powarkiwanie. Rozejrzał się wokoło i zauważył psa stojącego na trzech nogach obok śmietnika. Pies szczeknął, po czym przewrócił się w do kałuży, w której stał.

- Syriusz – krzyknął Harry i podszedł do zwierzęcia.
Zauważył, że jego sierść była cala ubłocona, a tylko w niektórych miejscach prześwitywał naturalny jej kolor. Harry zdawał sobie sprawę, że się pomylił. To nie był Syriusz. Nie wiedział jak w ogóle mógł go wziąć za Syriusza. Przecież dobrze zdaje sobie spraw, że nie żyje i nic nie może przywrócić mu życia. Poza tym pies był innej budowy, trochę mniejszy i jeszcze bardziej wychudzony niż jego ojciec chrzestny.
Dopiero teraz zauważył, że jedna z noga owego psa była cala we krwi. Jak widać pies był ranny. Wyciągnął rękę w jego stronę. Pies zawarczał i ruszył lekko szczekami. Harry wystraszył się i cofnął rękę. Nie był pewny czy wziąć psa. „Może to jest jakiś dziki pies” pomyślał Harry, po czym wstał i chciał odejść. Pies zaskomlał. Harry stanął, odwrócił się do niego ponownie, podszedł do niego powoli i wyciągnął w jego kierunku rękę. Tym razem pies nie wydał żadnego dźwięku. Potter niepewnie wziął go delikatnie na ręce i bardzo powoli udał się z nim do swego domu.
Zaniósł psa do swego pokoju. Zdjął swój przemoczony strój i przebrał się w suchy. Podniósł psa z podłogi, gdzie wcześniej go zostawił i zaniósł do łazienki. Tam obmył go bardzo powoli i dokładnie z błota. Spojrzał na jego nogę. Krew płynęła z niej nieustannie. Wyciągnął z półki wodę utlenioną i bandaż. Polał ranę wodą. Pies cicho zaskomlał. Harry owinął okaleczenie bandażem. Gdy skończył zaniósł psa do swojego pokoju, położył na ziemi i podszedł do swego kufra z książkami. Wyciągnął z niego wszystko i włożył do niego psa. Poszedł do kuchni i zabrał miskę. Wszedł do łazienki, nalał wody do miski i włożył ją psu do kufra. Chciał mu dać jeszcze kawałek mięsa, ale spoglądając na zwierzę doszedł do wniosku, że nie będzie ono w stanie nic zjeść. Poszedł do łazienki, gdzie wytarł błoto, które się tam pojawiło, gdy zajmował się zwierzęciem. Gdy skończył doszedł do wniosku, że dzisiaj już nie jest w stanie nic zrobić. Dochodziła czwarta i był już potwornie śpiący. Miał już się kłaść spać, gdy do jego pokoju wleciała sowa z listem przywiązanym do nóżki. Harry wstał z łóżka i podszedł do niej. Jakie było jego zdziwienie, gdy zauważył, że na liście była pieczęć Ministerstwa Magii. Nie mogąc sobie przypomnieć, co znów przeskrobał, otworzył list.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Quatro dnia Pon 22:40, 01 Paź 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pon 17:59, 01 Paź 2007    Temat postu:

Rozdział 2 „List, Portins i dziwne zachowanie dziewczyny”




Drogi Harry,

Na wstępie chciałbym Cię przeprosić za moje zachowanie, które było karygodne. Żałuję, że Ci nie wierzyłem. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. W tym miesiącu rezygnuję ze swojego stanowiska, jednak zanim to zrobię mam kilka spraw do załatwienia. Myślę, że ucieszą Cię one. Pierwszą sprawa jest to, iż udzielam Ci pozwolenia na używanie magii poza szkołą. Mam nadzieję, że nie będziesz jej nadużywał. Natomiast drugą sprawą jest to, że w dniu 25 lipca, oczywiście jeśli będziesz chciał, masz spotkanie z Aurorami o godzinie 20.00. Mogą oni Ci doradzić, co powinieneś zrobić, jeśli chcesz zostać dobrym aurorem. Syriusz Black został oficjalnie uniewinniony. Tylko tyle mogę zrobić, choć wiem, że to nie wróci mu życia. Twoja była nauczyciela OPCM została oskarżona o wysłanie na Ciebie dementorów i próbę użycia zaklęcia Niewybaczalnego. Zostanie za to zesłana do Azkabanu na okres trzech lat. To już wszystko, co chciałem Ci przekazać. Jeszcze raz za wszystko przepraszam.
Korneliusz Knot
Minister Magii

Harry patrzył na list ze zdziwieniem. "Co mu odbiło? Może wreszcie zrozumiał! " - pomyślał Harry. Spojrzał jeszcze raz na psa. Jeszcze nie spał tylko cicho pojękiwał. Musiało go boleć. Harry wziął do reki różdżkę i wypowiedział kilka zaklęć, które mu pomogły, jednak pies nadal nie był w stanie się poruszać. Postanowił, że jutro się tym zajmie, bo teraz jest strasznie śpiący. Spojrzał jeszcze na miejsce, w którym położył na początku psa. Było tam strasznie brudno. Mimo tego, iż mu się bardzo nie chciało, poszedł do kuchni po szmatę i wytarł plamę na podłodze. Gdy już skończył padł zmęczony na łóżko i natychmiast usnął.


- Potter wstawaj! Już dosyć tego spania, dochodzi szesnasta! Wstawaj! - Harrego obudził wrzask ciotki Petunii.
- Nie będziesz mi mówiła, o której godzinie mam wstawać. To moja sprawa - odkrzyknął Harry, lecz zwlekł się z łóżka.
- Bezczelny bękarcie! Nie odzywaj się tym tonem do mnie! - zawołała w odpowiedzi ciotka i poszła do kuchni.
- Nie jesteś moją matką! Będę się odzywać do Ciebie jak mi się podoba!
- Jeszcze raz tak się do mnie odezwiesz to nie będziesz mógł wyjść wieczorem!
- Pewnie. Ty mi tego zabronisz?!- krzyknął ironicznie Harry.
- Bezczelny dzieciak, ale nie ma się co dziwić. Jego matka była taka sama.- powiedziała jeszcze do siebie zezłoszczona Petunia, po czym wróciła do kuchni.
Potter podszedł do pudła z psem, który już nie spał. Obok niego leżał pusty talerz po wodzie. Wziął psa na ręce i położył na biurku. Zasłonił żaluzje, zamknął drzwi na klucz i zaczął "zajmować się" psem. Użył wielu zaklęć i podał mu jakiś eliksir leczący, który miał w torbie. Owy eliksir uwarzył na lekcjach w zeszłym roku. Po godzinie pies był zdrów. Umiał już chodzić. Nie tryskał co prawda energią, ale Harry był zadowolony, że udało mu się chociaż trochę pomóc. Potter postanowił, że wypuści go wieczorem. Uważał, że z pewnością jego właściciel się martwi. Tymczasem wziął psa do łazienki i próbował go umyć. Udało mu się to po kolejnej godzinie. Nie było to wcale takie proste jak na początku uważał, ponieważ pies był cały ubrudzony od błota. Było ono prawie wszędzie. Gdy skończył okazało się, że pies nie ma czarnej sierści, tak jak początkowo myślał, lecz jasnobrązową. Zadowolony, że doprowadził psa do porządku,
zaprowadził go do swojego pokoju Wcześniej jednak dokładni wycierając psa i całą łazienkę. Poszedł jeszcze po coś do jedzenia dla siebie i dla psa. W lodówce znalazł sporego kurczaka, którego wziął na górę. Resztę czasu spędził opychając się nim i rzucając psu kości i kilka kawałków mięsa. Około siódmej wieczorem postanowił wypuścić zwierzę i udać się na codzienna przechadzkę.


- No idź piesku - powiedział do psa i poszedł drogą w stronę parku. Pies pobiegł za nim.- No odejdź. Idź do swego pana.- jednak pies ciągle stał koło niego i nie ruszył się z miejsca, jakby dając do zrozumienie, że właśnie jest ze swoim panem. - Co nie masz właściciela? No to chyba będziesz moim pieskiem? Ale jakby cię nazwać... może Portins. - Pies zaszczekał - Co spodobało Ci się? No to chodź Portins - powiedział i pobiegł w stronę parku, a pies pobiegł za nim.

- Skacz na jednej nodze. Szybciej mały, bo dostaniesz - Harry usłyszał głos swojego kuzyna, później kilka podskoków i trzask. - Miałeś skakać, a nie wywracać się. - Teraz usłyszał jak Dudley kopnął kogoś lezącego na ziemi, a później to samo zrobili jego koledzy.
- Co jest Dziudziaczku, teraz to już nawet leżącego kopiesz? Tak nisko już upadłeś? - powiedział Harry zbliżając się do Dudleya.
- Czego chcesz Potter? - odwarknął Dudley.
- Mnóstwa rzeczy, ale w tym momencie chcę abyś go zostawił w spokoju... - powiedział cicho Harry, lecz tak by wszyscy dobrze słyszeli.
- Dobrze, dobrze Potter. Policzymy się z nim później, tak samo z Tobą - powiedział Dudley, gdy zauważył młodego, lecz groźnie wyglądającego psa koło nogi Harrego.
- Słucham? -powiedział Harry - Co ty powiedziałeś? Że się ze mną policzysz? Wiesz, co, zmieniłem zdanie. Ty i twoja banda debili i kretynów ma go natychmiast przeprosić, a jak nie to ja się z wami policzę - powiedział sucho Harry.
- Chyba zgłupiałeś! - wykrzyczał mu Dudley w twarz - Ja mam przeprosić jego?- wskazał palcem na młodego chłopca próbującego się podnieść z ziemi.
- De, przecież ten wyrzutek społeczeństwa nie będzie nam rozkazywał. Trzeba mu dać nauczkę - powiedziawszy to jeden z bandy Dudley wyszedł do przodu i próbował uderzyć Harrego, który zręcznie się odsunął. Chwilę później wyszedł drugi z grupy i również próbował go uderzyć, lecz tym razem wkroczył Portins odgryzł mu kawałek ubrania zahaczając zębami o rękę. Ręka natychmiast zaczęła krwawić. Pies zaczął warczeć coraz głośniej i szczerzyć kły.
- Daję wam ostatnią szansę - powiedział Harry - Portins przygotuj się - Pies szczeknął, a banda Dudleya zaczęła przepraszać chłopca i odchodzić szybkim krokiem.
- Spokojnie Portins.- powiedział Harry i podszedł do chłopaka - Nic Ci nie jest?
- Nie nic, ale strasznie bolą mnie żebra i chyba skręciłem sobie kostkę. -Odpowiedział mu chłopiec- Dziękuję za pomoc!
- Nie ma sprawy. Podziękuj Portinsowi. - powiedział Harry - Choć odprowadzę cię do domu.
- Dziękuję. - powiedział i wyciągnął przed siebie rękę - Anthony Salvador.
- Harry Potter. - Harry uścisnął mu dłoń.
- Harry Potter ten słynny na całą ulicę, przestępca ze Świętego Brutusa? - zapytał Anthony. Harry zaśmiał się.
- No można tak powiedzieć, ponieważ wszyscy tak myślą, lecz nie spędzam roku szkolnego w Brutusie i w żadnym wypadku nie jestem przestępcą.
- W takim razie gdzie przebywasz przez całą resztę roku? - zapytał.
- W szkole położonej bardzo daleko stąd - wymigał się od odpowiedzi Harry - Późno się robi. Chodźmy już lepiej , bo Twoi rodzice będą się niepokoić - powiedział. I ruszyli w drogę rozmawiając.
- A Twoja rodzina nie będzie się niepokoić?
- Nie. Oni raczej się mną nie przejmują.
- A gdzie są Twoi rodzice?
- Nie żyją. Zostali zamordowani, gdy miałem rok.
- Przepraszam. - powiedział Anthony skruszonym głosem.
- Nic się nie stało- odpowiedział Harry i przez resztę drogi milczeli.
Gdy doszli, chłopak zapytał się czy Harry nie wejdzie na herbatkę, bo chociaż tak może się odwdzięczyć za uratowanie od bandy Dudleya.
Harry z początku się opierał, lecz po namowach Anthonego zgodził się.
- Mamo wróciłem - zawołał u progu Anthony.
- O Boże!!! - jęknęła mama - Co Ci się stało? Kto to jest?
- Mamo napadli na mnie bandyci, a ten chłopiec ich przepędził.
- Chodź tu szybko synku, mamusia ci pomoże. A Ty mój drogi chłopcze usiądź sobie na chwilkę. Opatrzę tylko Anthusia i on zaraz przyjdzie- powiedziała pani Salvador, ciemna blondynka około czterdziestu lat. Jednak jasna karnacja i twarz z małą ilości zmarszczek odejmowała, jej co najmniej dziesięć lat.
- Ale ja chętnie pomogę - powiedział Harry
- Nie trzeba młody człowieku - powiedziała z miłym uśmiechem na ustach - Poradzę sobie, ty tymczasem usiądź sobie wygodnie i odpocznij.
- Jestem wypoczęty, a pani z pewności przyda się pomoc. Pani syn trochę oberwał. - nalegał Harry, który nie wiedząc czemu bardzo polubił Anthonego, mimo to, że nie znał go zbyt dobrze.
- Dobrze, skoro chcesz to chodź - odpowiedziała mama Anta i poszli do pokoju chłopca. Jego mama zaraz przyniosła pełno maści, kremów, bandaży itp. Harry opatrzył Anthowi rękę i twarz, na której przykleił dwa plastry (po jednym na każdy policzek). Po pół godzinie skończyli. Harry był zadowolony, że mógł pomóc.
- Młody człowieku idź na dół i usiądź tam sobie, a ja zawołam córkę. Ona zrobi Ci herbatę lub kawę. Ja tymczasem skończę z Anthusiem i zaraz tam przyjdziemy.- powiedziała pani Salvador.
- Dobrze proszę pani - odpowiedział Harry
- Mów mi po imieniu - powiedziała - Jestem Clementyna.
- Harry - przedstawił się. Zgodnie z prośbą poszedł na dół, usiadł w fotelu i czekał.
Chwilę późnie do salonu weszła blondynka. Na pierwszy rzut oka najwyżej mogła mieć sto sześćdziesiąt pięć wzrostu, brązowe oczy i piękny uśmiech.
- Dobry wieczór- rzekła
- Cześć - odpowiedział Harry, zapatrzony w dziewczynę.
- Mama powiedział, że mam ci zrobić coś do picia. Czego się chcesz napić: kawa, herbata, sok? - zapytała ze słodkim uśmiechem na twarzy.
- Coś co Ci sprawi najmniej trudu- odpowiedział Harry.
- Mi to jest obojętne i tak musze czekać na mamę, aż zejdzie na dół. To co, może kawa?
- Może być - zgodził się Harry. Z kuchni usłyszał głos.
- Powiedz mi, co to się stało, że słynny młodociany przestępca Privet Drive nagle kogoś uratował? A może Ty sam wysłałeś tych debili na mojego braciszka, żeby później móc udawać bohatera- powiedział blondynka, a z jej oczu spłynęła łza i spadła do filiżanki. Otarła oczy i zalała kawę. Zaraz ją zaniosła Harrego i chciała wyjść z pokoju.
- Nie rozumiem. - powiedział cicho Harry, a dziewczyna się zatrzymała.
- Czego nie rozumiesz? Zawsze moja rodzina była pośmiewiskiem całej okolicy. Uboga rodzinka na Privet Drive nie dbająca tak jak inni o swój trawnik. Przecież to coś niespotykanego!
Harry nie rozumiał, po co mu o tym opowiada, przecież nawet jej nie znał. Nie spędzał na tej ulicy więcej czasu niż musiał. Nigdy się nie interesował losem gburów z Privet Drive. Dziewczyna ciągnęła swój monolog dalej.
- W szkole codziennie mnie wyśmiewano za brak pieniędzy. Niedawno zmarł mi ojciec. Teraz pobili mi brata, a mama ledwo zarabia na życie. Nagle zjawia się ktoś taki jak Ty, umawia z kumplami, a potem zgrywa bohatera. A wszystko to tylko po to by się dowidzieć jak bardzo jesteśmy ubodzy i opowiedzieć to wszystkim.- Harry otępiał. Nie mógł tego wszystkiego zrozumieć. Dziewczyna się odwróciła i poszła w stronę schodów.
- Czekaj - powiedział Harry
- Czego chcesz?
- Nie rozumiem o co ci chodzi, ale najwidoczniej pomoc twojemu bratu jest rzeczą, która jest zabroniona przez ciebie. Nie umawiałem się z nikim. Nawet nie wiem, o czym mówiłaś, ale najwyraźniej nie powinienem dać się mu namówić do wejścia do Twego domu- powiedział szorstko Harry i ruszył w stronę wyjścia. - I nie jestem przestępcą - rzekł i zamknął za sobą drzwi.
- Chodź Portins. Późno się zrobiło, a ja nawet w parku jeszcze nie byłem.
I ruszył przed siebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Śro 9:56, 03 Paź 2007    Temat postu:

Rozdział 3
„Poznanie Berna i droga do lasu”

Pośrodku parku stała jakaś wielka postać, większa nawet od Hagrida i dużo od niego szersza. Opierała się o drzewo w taki sposób, że komuś patrzącemu z większej odległości mogło się wydawać, że jest to drugie drzewo. Lecz Harry nie był tak daleko od niego żeby móc nie poznać, że jest to człowiek. Ale czy to jest człowiek, przecież to musi być jakiś olbrzym. "Pewnie Voldelmort go tu po mnie przysłał, lecz nie poddam się bez walki" pomyślał Harry. Ucieczkę w ogóle odrzucał, ponieważ wielkolud pewnie by go dogonił. Postanowił, więc udawać, że go nie zauważył. Podszedł powoli do ławki, na której usiadł trzymając rękę na różdżce. Olbrzym odwrócił głowę i spojrzał na niego swoimi oczami. "Jakie on ma oczy, złote, pierwszy raz takie widzę" - pomyślał Harry. Olbrzym rzeczywiście miał złote oczy, lecz co to znaczy tego jeszcze Harry nie wiedział. Wielkolud podniósł lewą rękę i palcem wskazującym pokazał Harryemu, że ma do niego podejść. Harry wiedział, że nie ma innego wyboru niż go posłuchać, gdyż uciec by nie zdołał, a jeśli on by do niego podszedł i ktoś by ich zobaczył mogłoby wybuchnąć zamieszanie. Podniósł się powoli z ławki i podszedł do olbrzyma na bezpieczną odległość.
- Bliżej Haroldzie. - powiedział olbrzym, jego głos by głęboki, kojący, a jednocześnie twardy, taki, który zmusza do posłuszeństwa.
Harry zrobił dwa kroki do przodu i bardzo ciekaw odpowiedzi na nurtującego go pytanie od wejścia do parku, zapytał:
- Kim ty jesteś?
- Jestem jedną z Istot Pierwotnych tak ja ty Haroldzie Potter, zostałem tu przysłany po tym jak kilka minut temu odzyskałeś utraconą na piętnaście lat moc Pierwotnych i mam cię przyprowadzić do Lasu Czasu, byś tam mógł się dowiedzieć więcej o sobie i swojej rasie.- odpowiedział wielkolud.
- Jak to tak jak ja, jakiej rasie, do jakiego Lasu, o co ci chodzi? - takimi pytaniami Harry zasypał olbrzyma
- Jesteś jedną z Istot Pierwotnych, jest to jedna z pierwszych ras zamieszkałych na Ziemi. Więcej wyjaśnię ci później, jak już dostaniemy się do Lasu Czasu, miejscu, w którym czas nie płynie. - odpowiedział Harry’emu - Złap się mnie za rękę, przeniesiemy się najbliżej lasu, jak tylko można!
- Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś śmierciożercą? Nie zgadzam się żebyś mnie gdziekolwiek zabierał. Nie znam cię. Nie ufam ci. - powiedział Harry
- Gdybym nim był to już być nie żył. Poza tym ty nie masz wyboru. Idziesz po dobroci czy mam cię tam siłą zabrać? - powiedział olbrzym
- Czyli muszę iść z tobą? - zapytał wystraszony Harry, ale widząc, że nie ma wyboru, złapał go za rękę
- Dobry chłopiec, a teraz lecimy do lasu. - powiedział na zakończenie olbrzym i obaj znikli.

Pojawili się na jakimś pustkowiu, przed nimi była tylko ogromna góra około półtora kilometra od miejsca, gdzie stali. Olbrzym położył dłoń na oczach Harrego na kilka sekund, gdy ją zdjął Harry się bardzo zdziwił, ponieważ zamiast góry był tam teraz ogromny las.
- Jesteśmy na granicy Lasu, teraz musimy tylko iść przed siebie przez około dwadzieścia minut, a znajdziemy się w miejscu gdzie już nas oczekują. Jesteś głodny? -zapytał olbrzym i nie czekając na odpowiedź zerwał jabłko z jedynego drzewa przed lasem, a później podał je Harrego - Tak ogólnie to nazywam się Bern. Mam nadzieję, że już nie jesteś głodny, bo w Lesie Czasu czas w ogóle nie płynie. Istoty tu mieszkające nie starzeją się, nie chorują, nie muszą jeść, pić czy też spać. Jeśli wejdziesz głodny to będziesz głodny przez cały pobyt w Lesie.
Harry zjadł jabłko i poszedł za olbrzymem, a raczej biegł za nim, ponieważ olbrzym stawiał naprawdę duże kroki. Szli w milczeniu. Weszli do lasu i przedzierali się przez niego, aż doszli do miejsca, w którym olbrzym stanął. Potter zauważył przed nim drzewa rosły jedno obok drugiego (tak jakby mur z drzew).
- Musisz wejść do środka i iść około dwieście metrów, aż dojdziesz na polanę, gdzie będzie siedzieć sześć istot, które cię o wszystkim poinformują. - oznajmił Bern. - Tylko nie próbuj uciekać, bo prawdopodobnie Las cię zabije, a nawet, jeżeli jakimś cudem byś przeżył to nie wiesz, gdzie jesteś, więc odradzam ci ucieczkę. Ale nie martw się nic ci się nie stanie, jeśli będziesz mnie słuchał. Dołączę tam do ciebie za chwilę.
- Jak to las mnie zabije? - zapytał Harry.
- Las żyje własnym życiem, my jesteśmy po prostu jego gośćmi. On nie znosi uciekinierów, więc nie radzę.- powiedział Bern i skręcił w prawo.
Harry niepewnie wszedł do środka i powoli szedł ciemnym korytarzem, aż zobaczył światło. Gdy wyszedł już z "tunelu" dostał się, tak jak olbrzym mówił, na polanę, gdzie siedziało sześć istot w kapturach, podobnych do człowieka, lecz Harry był przekonany, że to na pewno nie są ludzie.
- Witaj - Harry usłyszał kobiecy głos, gdy już wszedł na polanę - Czekaliśmy na ciebie...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:12, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 4 „Opowieść Alexis”




- Czy ty jesteś Harold James Potter. – zapytała kobieta w srebrnym ubraniu.
- Tak, al....- odpowiedział Harry i chciał mówić dalej, lecz owa kobieta go ubiegła.
- Nazywam się Alexis i jestem jedną z osób należącej do Rady Bractwa. Czy wiesz, dlaczego się tu znalazłeś?- zapytała.
- Nie. – odpowiedział.
- Czy wiesz, do jakiej rasy należysz? - kolejne pytanie
- Rasy? - zastanowił się Potter - Jestem czarodziejem, człowiekiem.
- Nie. - powiedział kobieta.
- Co "nie"?
- Nie jesteś ani czarodziej, ani człowiekiem.
- To, kim jestem?
- Jesteś Istotą Pierwotną, podobnie jak ja. - powiedziała wchodzący właśnie z "tunelu'” Bern.
- Chyba powinniśmy mu to wszystko od początku wyjaśnić. - powiedziała Alexis
Harry nie rozumiał, co oni od niego chcą, lecz słuchał uważnie tego, co mają do powiedzenia.
- Dziesiątki tysięcy lat temu zanim ludzie jeszcze zaczęli dominować na kuli ziemskiej istniały istoty prawie doskonałe. - zaczęła Alexis.
- To znaczy My - wtrącił się Bern.
- Nie przerywaj. - powiedziała Alexis i opowiadała dalej. - Dzisiaj nazywamy je Istotami Pierwotnymi. Byli oni pierwszymi myślącymi organizmami na kuli ziemskiej. Panowali nad wszystkim. Każdy z nich umiał porozumiewać się z jednym rodzajem zwierząt. Kilka Istot zaczęło eksperymentować, bawić się eliksirami i powstały również inne rasy. Z początku nie wydawało się to takie złe. Powstały elfy, krasnoludy, druidzi, magowie, wróżki itp., lecz z czasem ich eksperymenty wychodziły coraz gorzej: wampiry, wilkołaki, olbrzymy, ogrowie, trolle. Gdy się rozmnożyli zaatakowali nas, ale mieliśmy nad nimi dostateczną przewagę żeby się obronić. Broniliśmy się tak kilkanaście tysięcy lat, aż ludzie "zeszli z drzewa"*. Ludzie przyłączyli się do tych potworów, ale ciągle nie potrafili nas pokonać. Osiem tysięcy lat później ludzie zaczęli działać na własną rękę i napadali po kolei na każdego maga, zmusili ich do nauczenia czarów i tak powstali czarodzieje. Wypuścili magów, mając nadzieję, że się do nich przyłączą. Połowa z nich pozostała nam wierna i wróciła, reszta pozostała z nimi. Gdy dowiedziały się o tym elfy i krasnoludowi przeszli na stronę ludzi i to przesądziło o naszej porażce. Nie wszyscy jednak zginęli. Koło stu pięćdziesięciu „naszych” przeżyło i zaczęło obmyślać plan zemsty. Udało nam się stworzyć Nadistoty. Było ich czterech, posiadały ogromną siłę i moc. Ledwo nad nimi panowaliśmy. Uważaliśmy, że mamy zwycięstwo w kieszeni, w dodatku jeszcze elfy do nas powróciły. Jednak okazało się, ze nie doceniliśmy czarodziei, ponieważ nauczyli się oni zaklęcia Imperius, chyba znasz jego działanie, a my ich nie spodziewaliśmy się tego i nie uodporniliśmy ich na to. Gdy już przegrywaliśmy stało się coś dziwnego, dwie Nadistoty same zwalczyły to zaklęcie, ale nie raczyły nam pomóc tylko walczyli przeciwko sobie. Przegrany poprzysiągł zemstę i uciekł. Z tego ci wiemy przedostał się do innego wymiaru i tam stał się jego władcą nazywając się od tamtej chwili Książę Ciemności. Spodziewamy się, że niedługo powróci.
- A co się stało z wojną – zapytał zaciekawiony Harry
- Większość naszych zginęła, elfy uciekły, my zabraliśmy Nadistoty i ukryliśmy się w tym Lesie. Pozostało nas kilkunastu, większość rannych. Mimo, że jesteśmy nieśmiertelni i wiecznie młodzie idzie nas zabić w jeden sposób, a oni go znali. Uznaliśmy, że nie ma sensu z dalej walczyć, więc zawarliśmy pokój i wmieszaliśmy się między ludzi. Jednak założyliśmy to Bractwo, żeby móc przygotować się na powrót Księcia Ciemności. – zakończyła swój wywód Alexis.
- Rozumie, tylko co ja mam z tym wspólnego? –zapytał Harry.
- Jesteś Istotą Pierwotną i musisz teraz podjąć decyzję czy chcesz należeć do naszego bractwa czy nie?
- Jeśli bym się zgodził to co się z tym wiąże?
- Szkolenie polegające na wyćwiczeniu umysłu i panowanie nad żywiołami oraz posługiwanie się bronią. Tutaj nie uczymy się magii, ponieważ Istoty Pierwotne początkowo nie były czarodziejami, dopiero po zmieszaniu się z ludźmi, posiadają taką umiejętność.
- W razie gdybym odmówił.. – zaczął Potter.
- Wykasowalibyśmy ci to z pamięci i wmówili, że jesteś elfem. Nie musisz odpowiadać od razu. Lepiej się zastanów. – odezwał się Bern. – Na razie masz czas możesz sobie pochodzić trochę po lesie, ale tylko ścieżkami lub posiedzieć tu i się zastanowić.
- To ja pójdę się przejść. – powiedział Harry i wyszedł z pomieszczenia.



- Dziwny młodzieniec, niesamowicie spokojny. – powiedział mężczyzna w brązowym płaszczu.–
- Jak go znalazłeś?? – Alexis skierowała pytanie do Berna
- Obserwuje go od urodzenia, gdy miał rok jego moc został uwięziona, dopiero dwa lata temu coś się ruszyło. Myślałem, że jest Nadistotą, ale zbyt łatwo opierał się Imperiusom. Pewność uzyskałem dopiero dzisiaj podczas „wymogu szczerości” – powiedział Bern
- Przecież to jest niemożliwie, żeby bez szkolenia zrobić coś takiego. – powiedział Alexis.
- Pamiętaj, że jego moc się uwalnia i będzie przez jakiś czas bardzo wysoka. – powiedział Bern i wyszedł z pomieszczenia, a chwilę później zrobiła to reszta.


* teoria Darwina


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:14, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdzial 5 Wizja w wyroczni




Harry wyszedł z „tunelu” i skręcił w prawo rozmyślając nad tym, co mu powiedzieli. „Nie chce należeć do żadnego bractwa, co mi po tym. Na pewno będę mieć jeszcze więcej zmartwień” – pomyślał Harry, gotów tak właśnie odpowiedzieć Alexis . Nagle gdzieś niedaleko niego dało się usłyszeć jakiś dźwięk, zaciekawiony Harry poszedł w tamtą stronę nie schodząc ze ścieżki, ponieważ, wiedział, że Bern nie żartował z tym lasem. Po chwili Harry rozpoznał owy dźwięk. „To jest szczekanie, nie to było szczekanie Portins” pomyślał Potter. Harry przyspieszył i doszedł do miejsca, gdzie najlepiej było słyszeć owy dźwięk. Zastanawiając się skąd on się tam wziął, zaczął myśleć nad tym, co powinien teraz zrobić. Spojrzał w stronę, gdzie było słychać szczekanie i zauważył jakąś postać z psem w ramionach. Zwierzę ucichło.
- Dobry piesek – usłyszał Harry słowa postaci. – Witaj Harry Potterze, czekałam na ciebie.
Teraz Harry zauważył, że to była kobieta. Położyła ona delikatnie psa na ziemię, który zaraz podbiegł do Pottera i usiadł przy jego prawej nodze. Złoty Chłopiec na niego spojrzał i powiedział:
- Skąd on się tu wziął i czego ode mnie chcesz?
- Choć za mną – powiedziała – muszę ci coś powiedzieć. Ty też Portins.
Pies biegiem ruszył za kobietą. Harry ruszył za nimi nie wiedząc, czy nie ryzykuje właśnie życia.
- Nie ryzykujesz. – powiedział postać.- Chodź szybciej.
Harry przyspieszył i dołączył do niej, lecz nie odezwał się, czekał aż ona coś powie. Gdy szli gałęzie drzew i krzaków oraz wszelkie inne przeszkody się przed nimi odsuwały. Doszli w końcu do miejsca, gdzie drzewa rosły gęsto, a pośrodku nich był ogromny głaz z dziurą w środku, wyglądającą na wnękę na drzwi. Przeszli przez nie, wtedy Harry zobaczył prawdziwe piękno lasu. Było tam mnóstwo kwiatów, drzew i krzewów w pięknej odmianie koloru zielonego, można powiedzieć, że był to błyszczący szmaragdowy kolor oczu Harrego. Potter zauważył kilka kamiennych grot (tak wielkich, że mogły służyć za mieszkanie), pośrodku stała budowla z kamienia, która wyglądała jak ogromny „kielich z kamienia”. Dopiero teraz Harry zauważył, że kobieta na niego patrzy. Była to brunetka, jej rozpuszczone włosy falowały na wietrze, miała uroczy uśmiech i przepiękne rysy twarzy. Ubrana w zieloną suknię, w której wyglądała pięknie.
- Pięknie tu prawda?– powiedziała słodkim głosem kobieta.
- Taak – odpowiedział Harry zauroczony tym miejscem, jednak po chwili otrząsnął się z tych myśli i zadał pytanie, które gnębiło go od dłuższego czasu. -Kim jesteś i skąd wiedziałaś, o czym myślę?
- Nie martw się nie mam zamiaru cię skrzywdzić. Jestem Panią tego lasu, jego władczynią, a także osobą, której ludzie i Istoty Pierwotne zawdzięczają swoje istnienie, a czytania w myślach za niedługo sam się nauczysz
- Aha – powiedział Harry, do którego sens ty słów ledwo dotarł, ponieważ jego umysł otępił wspaniały zapach, który unosił się w powietrzu. Pani Lasu podniosła rękę i otwartą dłonią wskazała na Harrego, który poczuł lekki wiaterek na twarzy, a zapach natychmiast znikł. Harry zaczął myśleć normalnie i powiedział – Mogłabyś mi to wyjaśnić, bo nie rozumiem??
- Proszę bardzo – powiedziała i zaczęła mu wyjaśniać, co miała na myśli – Ten Las jest nieograniczony, to znaczy, że nie ma końca, można do niego wejść tylko z jednej strony. Ty nią wszedłeś. Ostnieje on od zawsze, tak samo jak ja, ponieważ jestem jego opiekunką i nazywają mnie Panią Lasu. To ja nauczyłam ludzi myśleć, ponieważ na początku swojego istnienia większość z nich żyła właśnie w tym lesie i się nim opiekowała, wtedy cały wyglądał tak jak to miejsce, w którym jesteś teraz. Gdy już mogli samodzielnie myśleć wypuściłam ich z lasu, a oni przyłączyli się do potworów, które napadły na Istoty Pierwotne. Natomiast IP* zawdzięczają mi to, że pozwoliłam im się tu schronić i dalej pozwalam, szkoda tylko, że nie dbają o las tak jak to robili ludzie. A czytać w umyśle nauczysz się na szkoleniu.
- Ale ja nie mam zamiaru wziąć udziału w tym szkoleniu.
- Dlaczego?
- Nie chce mieć kolejnych problemów i tak mam ich za dużo.
- Choć za mną coś Ci pokażę – powiedziała kobieta i poszła w stronę ”kielicha”, Harry poszedł za nią. – To, co zrobisz jest twoją decyzja, ale chciałabym ci coś pokazać – powiedział, gdy już nad nim stali – To jest wyrocznia, można się z niej wielu rzeczy dowiedzieć. Spójrz w nią.
Harry spojrzał w dół i zobaczył, że w środku była substancja podobna do wody, a na niej zaczęły się pojawiać obrazy: Harry zobaczył jak odmawia Bernowi, widział jego smutek i rozczarowanie na twarzy, mimo, że go nie znał poczuł się głupio. Obraz znikł pojawił się następny, zobaczył napaść śmierciożerców na rodzinę Weasleyów, zabijali ich po kolei, później była Hermiona, która nie miała tak łatwej śmierci jak Ron, przed śmiercią była torturowana i gwałcona przez śmierciożerców, później zobaczył Lupina i Tonks w jednej celi czekających na coś w wielkim smutku, czekali na przemianę Lupina, zobaczył jeszcze mnóstwo znajomych między innymi Dunga, Moddy’ego, Knota, Lavender, Seamusa, Deana i wielu innych, którzy ginęli z ręki jednego i tego samego człowieka. Harry rozpoznał tą postać, gdy zabijała Dumbledore’a z uśmiechem na ustach i jej ostatnie słowa do dyrektora „To za wszystkie kłamstwa”, to był on, Harry. Potter chciał uciec, zamknąć oczy nie widzieć tego, co dzieje się dalej, ale nie mógł, patrzył dalej. Widział swoją rozmowę z Voldelmortem, jego podziękowania za dobrze wykonaną pracę. Po chwili zobaczył siebie zabijającego Voldelmorta zaklęciem uśmiercającym w plecy i usłyszał własne wypowiedziane słowa „przepowiednia musi zostać spełniona”. Harry myślał, że zobaczył już wszystko, ale to był dopiero początek, teraz widział jak on wydaje rozkazy śmierciożercą, a oni zabijają niewinnych ludzi. Widział siebie mordującego ostatnich swoich przyjaciół i rodzinę. Na końcu zobaczył siebie i bandy śmierciożerców zabijającego Berna i pozostałą szóstkę, co była z nim na polanie. To on Harry Potter siał panikę i zło na całym świecie to on był teraz Czarnym Panem. Wizja się skończyła, Harry się cofnął o 2 kroki i zapytał z przerażeniem:
- Co to było?
- To było prawdopodobna przyszłość, jeśli odmówisz.
- Jak to?
- Nie rozumiesz. Voldelmort w końcu przekona cię żebyś przeszedł na jego stronę, co było dla niego katastrofalne w skutkach, ponieważ sam go później zabijesz i zaczniesz niszczyć świat.
- Nie! Nigdy!
- Moja wyrocznia się nigdy nie myli
- Co mam zrobić, żeby do tego nie dopuścić?
- To, co zobaczyłeś to dopiero początek, później będzie jeszcze gorzej. Poznasz Księcia Ciemności i będziecie siać zło we wszystkich wymiarach.
- Co robić? – powiedział Harry i upadł na kolana
- Zgódź się. Oni ci zapewnią uodpornienie na Voldelmorta, może nawet ja sama czegoś cię nauczę, a to będzie dla ciebie wielkie wyróżnienie, ponieważ uczę tylko wybranych.
- Zrobię wszystko, żeby nie dopuścić do mojego przejścia na stronę Voldelmorta. – powiedział Harry i podniósł się z ziemi – Zgodzę się na szkolenie.
- To dobrze
- A dlaczego wam tak zależy na tym żebym się u was szkolił?
- Ponieważ jeżeli tego nie zrobisz wyrośnie z ciebie potwór, a po drugie jesteś naznaczony do pokonywania zła, nie do jego rozpowszechniania. Teraz możesz już iść powiedzieć im, co postanowiłeś. Weź ze sobą Portinsa.
- Dobrze. Idę, a skąd on się tu wziął?
- Ja go tu sprowadziłam.
- Ok. To ja już idę – i wrócił tą samą drogą, co przyszedł.





- Jednak go przekonałaś - Obok Pani Lasu zmaterializował się chłopiec wyglądający na rówieśnika Harrego
- To nie było trudne. Wiesz, że musiałam go przekonać, bo bez niego jesteś bezradny. – odpowiedziała mu Pani Lasu.
- Wiem, wiem, mam nadzieję, że się nie rozmyśli po drodze, bo od tego zależy nasza przyszłość.
- O to się nie martw. Wracaj do treningu, a ja idę zobaczyć jego rozmowę z Radą Bractwa – Powiedziała kobieta i znikła w drzewie (szła wprost na niego i znikła w nim)



* Istoty Pierwotne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:16, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 6 „Decyzja”



Potter szybko przeszedł drogę powrotną i po chwili znalazł się z powrotem na ścieżce. Szybkim krokiem ruszył do „tunelu”, a za nim biegł Portins. Gdy przeszedł już cały tunel i wyszedł na polanę Bern już na niego czekał, ale nie było reszty. Harry poczuł znajomy, lekki wiatr na twarzy, spojrzał w prawo i zobaczył Panią Lasu, która jakby była w drzewie i kiwnęła lekko głową. Harry zrozumiał, że chce się ona upewnić czy na pewno podjął właściwą decyzję. Po chwili weszli pozostali. Alexis wystąpiła pośród nich i zadała Harry'emu pytanie:
- Podjąłeś już decyzją?
- Tak.
- No to słuchamy.
- Zgadzam się.
- To świetnie. Możemy przystąpić do szkolenia. Bern już ci wyjaśnił jak działa ten Las, wiesz, że tu nie musisz spać, jeść, itp. Wyjaśnię ci zasady szkolenia. Na samym początku będziesz ćwiczył mięśnie i uczył się walki bronią, później przejdziesz pod skrzydła Białego – w tym momencie wskazała na człowieka w białej szacie – nauczy cię kontrolować żywioł powietrza, później zajmie się tobą Żółta nauczysz się kontrolować ogień, następnie zaopiekuje się tobą Niebieski, nauczy cię dokładnie kontrolować wodę, ostatniego żywiołu nauczy cię kontrolować Czarny. Później pod swoje skrzydła wezmę cię ja, zajmiemy się potęgi magii umysłu, po mnie zaopiekuje się tobą Bern, przekonasz się, w czym on będzie cię szkolił. Na końcu będziesz miał test na żywioł i kolejny trening z jednym z nich- wskazała na 4 nauczycieli żywiołów.
- Długo to będzie trwać???
- Nie wiem to zależy od twoich zdolności. Powinno zająć kilka lat.
- A Pani Lasu? – zapytał się Harry i wszyscy podnieśli głowy i na niego spojrzeli
- Co Pani Lasu ? –zapytała się Alexis
- Powiedziała, że będzie mnie trenować.
- Kiedy się z nią widziałeś?
- Przed chwilą w lesie. A co?
- Ostatnio widziano ją trzy tysiące lat temu.
- Kkkiedy? –zapytał się Harry i zrozumiał, że spotkanie pani Lasu było czymś wyjątkowym
- Trzy tysiące lat temu.
Wszyscy na chwilę zamilkli i się zastanawiali, dlaczego akurat mu się ona pokazała. Ciszę przerwała Alexis:
- Bern zaprowadzi cię do twojego mieszkania i za dwie godziny zaczynasz trening. – powiedziała Alexis i wyszła z polany, a za nią reszta. Harry został tylko z Bernem, który po chwili powiedział:
- Chodź zaprowadzę cię – i wyszedł z tunelu, a Potter poszedł za nim.
- Kim była ta ostatnia postać w czerwonej szacie – zapytał Harry zastanawiając się nad tą osobą, – pozostałych Alexis przedstawiła, przynajmniej po części, ale tego ostatniego nie. Dlaczego?
- On sam sobie wybiera uczniów, jeśli udowodnisz mu, że jesteś warty treningu to cię nauczy. Tylko on w Bractwie naucza magii. Jest silniejszy od pozostałych, ale to nie jest dziwne w końcu to jest Nadistota. Na ziemi pozostało ich chyba 3.
- Oni są aż tak silni?
- Tak, mało jest istot, które mogą z nimi rywalizować.
- A ty?
- Jestem potężny, ale raczej bym nie próbował z nim swoich sił.
Harry zastanowił się chwilkę nad tym, co powiedział mu Bern i zapyta go:
- To, dlaczego wy nie pozbędziecie się Voldelmorta?
- To jest twoje zadanie. Nie możemy się mieszać, aż tak bardzo. – powiedział Bern i stanął przy grubym drzewie – Oto twoje mieszkanie.
- Gdzie – zapytał się Harry, obracając się na wszystkie strony.
- Spójrz w górę – powiedział Bern i Harry zobaczył domek na drzewie – przyłóż otwartą dłoń do drzewa.
Harry zrobił to, co powiedział Bern i pojawił się w drewnianym domu, chwilę później pojawił się tam Bern. Mieszkanie było skromne, nie było tam żadnych ozdób, tylko potrzebne rzeczy, takie jak stół krzesła, łóżko itp.
- A gdzie łazienka? – zapytał Harry, Bern wskazał na drzwi po lewej stronie.
Harry otworzył te drzwi to, co zobaczył zamurowało go. Tam nie było nic, na górze były gałęzie, a na dole, „chwila, na dole chyba jest jakieś jezioro” pomyślał Harry
- Co to jest? – zapytał Berna
- To jest twoja łazienka. Będziesz się kąpał tym jeziorze, to będzie hartować twoje ciało. –odpowiedział Bern – Teraz masz chwilkę na przygotowanie się, a później zaczynasz trening broni. Na początku będzie cię uczył Tommy. Będę cię widywał pod koniec zmiany każdego nauczyciela. Radzę ci żeby w przerwach między treningami ćwiczyć mięśnie. – powiedział na dowidzenia Bern i wyszedł.
Harry położył się na chwilę na łóżku, które nie wiadomo, po co tam stało, jeżeli tu nie trzeba spać. Po chwili wstał z łóżka i podszedł do szafy, z której wyjął czarne spodnie z białą naszywką „HJP” po prawej stronie nogawki i białą koszulkę z krwistoczerwonym napisem na plecach „Harold James Potter”, a także czarne rękawiczki bez palców i takiego samego koloru adidasy. Tak ubrany zastanawiał gdzie powinien się udać. Na stole zobaczył mały flakonik i kartkę obok niego. Na kartce widniał napis „ Wypij ten eliksir, wyostrzy ci on zmysł wzroku tak, że będziesz widział normalnie przez jakiś czas. Czekam na ciebie na dole. TOMMY”. Harry wypił napój i widział teraz jak wszystko jest rozmazane, zdjął okulary i wszystko zaczął widzieć normalnie. Teraz doszedł do miejsca, w którym się tu pojawił i dotknął drzewa. Pojawił się na dole, a tam czekał już na niego Tommy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:17, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 7 „Trening z Tommy’m”



- Cześć – powiedział Tommy, najwyżej 25-letni mężczyzna, brązowowłosy, z zielono-niebieską opaską na głowie, która zakrywała uszy i miała czarny krzyż pośrodku. Był ubrany w brązowe spodnie, jasno zielono-niebieską bluzę i czerwoną koszulę pod tym. Buty miał czerwono-białe paski, w prawej ręce trzymał kij, a w lewej jakiś flakonik z eliksirem – To ciebie mam trenować?
- Cześć. –odpowiedział Harry – tak mnie.
- Masz – powiedział i rzucił mu flakonik – to eliksir, który pozwoli się rozwijać twoim mięśniom w tym lesie. Wypij go od razu, bo szkoda czasu.
Harry wypił go duszkiem, mimo że miał obrzydliwie kwaśny smak.
- Choć za mną – powiedział i Harry poszedł za nim. Szli przez około dziesięciu minut, aż doszli na polanę, na której było mnóstwo kwiatków, ale nic więcej. Żadnych malutkich drzewek czy krzaków - Tutaj będziemy ćwiczyć. Jak się zapewne domyślasz będę cię uczył posługiwania się kijem bojowym, takim jak ten tutaj - powiedział i pokazał mu swój kij, miał niecałe półtorej metra i był z jednej strony zaokrąglony, a z drugiej zaostrzony – Jest on bardzo wytrzymały. Na początku nauczę cię jak posługiwać się kijem z dwóch stron zaokrąglonym, później takim, jaki mam tutaj, potem zaostrzonym z obu stron, a na końcu podwójnie zaostrzonym(taki, co ma na końcu dwa ostrza). Poza tym muszę wyrobić u ciebie jakąś kondycję, żebyś mógł później przejść pod skrzydła następnego nauczyciela. Będziesz pięć godzin dziennie ćwiczył, zaczniesz biegać, robić pompki, podnosić się na drążku i robić różne inne ćwiczenia, które można wykonywać w tym lesie. Ale na początek muszę ci pokazać jak się posługuje kijem – po tym jak to powiedział zaczął nim się „bawić” w bardzo widowiskowy sposób, który bardzo się spodobał Harry’emu .
- Witaj Tom – powiedział Bern, który jakby pojawił się jakby znikąd na polanie.
- Witaj Niedźwiedziu, wiesz, że nie lubię jak mówią na mnie Tom. Przyniosłeś to, o co cię prosiłem.
- Tak – odpowiedział i pokazał mu pełną torbę i dziewięć kijów.
- Połóż to tam przy tamtym drzewie – powiedział i pokazał na oddalone o około trzydzieści metrów drzewo.
- Dobrze - powiedział i poszedł, wracając po chwili.
- Możesz już iść Niedźwiedziu – powiedział Tommy
- Popatrzę trochę jak uczysz młodego – odpowiedział Bern
- Eee… no dobrze, ale tylko chwilę i nie przeszkadzaj – powiedział i odwrócił się w stronę Harry’ego. – A więc, jeśli dobrze opanujesz posługiwanie się kijem jesteś w stanie pokonać każdego, jest …
- Pewnie – zaśmiał się Bern
- Miałeś nie przerywać, idź już sobie – powiedział Tommy
- Dobrze, dobrze i zaczął powoli odchodzić
- Nareszcie sobie idzie, na czym to skończyłem, a właśnie … - zaczął Tommy
- Jego też byłbyś w stanie pokonać – powiedział Harry i pokazał na Berna, który się momentalnie zatrzymał.
- Oczywiście – odpowiedział Tommy, a Bern zaczął wracać
- Więc może spróbujecie, chętnie bym zobaczył jak to robią zawodowcy
- Ja się zgadzam – powiedział Bern
- Ja też – dołączył się Tommy, ale trochę niechętnie – jaki chcesz kij ?
- Najsłabszy, nie chcę ci krzywdy zrobić
- Nie martw się, nie zrobisz. Wszystkie są jednakowo niebezpieczne
- No to daj mi nienaostrzony.
- Weź sobie sam
- Dobrze – powiedział Bern i wyciągnął prawą rękę, a kij sam mu przyleciał do ręki.
Stanęli naprzeciwko siebie i pojrzeli sobie w oczy. Wyglądało to dość zabawnie, ponieważ, mimo że Tommy wcale nie był niski, miał około dwóch metrów wzrostu, to sięgał Bernowi zaledwie do pasa.
– Zaczynamy na znak Harrego
- Dobrze – odpowiedzią Bern i oddalili się od siebie na odległość sześciu metrów.
Harry odsunął się od nich na bezpieczną odległość i krzyknął.
- Możecie zaczynać.
Tommy niemal natychmiast przeszedł do ataku. Szybko uderzył w tył kolana lewej nogi, przez co Bern musiał uklęknąć. Zaraz potem Tommy zaatakował jego tors, ale wystarczył jeden szybki ruch ręki Berna żeby Tommy przeleciał przez całą polanę i wylądował na drzewie. Po chwili się podniósł i znów próbował zaatakować, lecz Bern nie pozwolił mu się dotknąć kijem tylko od razu go uderzył przez co Tommy przeleciał kilkadziesiąt metrów. Powtórzyło się to jeszcze trzy razy i w końcu nauczyciel Harrego dał sobie spokój.
- Widzisz Harry nie ma broni, która dałaby ci zwycięstwo. Tak jak nie ma człowieka niepokonanego. Zapamiętaj to sobie. –powiedział i spojrzał na kij, który trzymał w ręce, ale ani razu go nie użył i machnął nim tak szybko, że Harry ledwie to zauważył.- A kij to naprawdę dobra broń, ale on jest za słaby żeby mnie pokonać. Ucz się nią władać, bo mam nadzieję, że kiedyś mnie nią pokonasz. Do zobaczenia po treningu- powiedział to i wyszedł z polany.
Tymczasem Tommy się już pozbierał i zaczął dochodzić do siebie. Po piętnastu minutach był już zdatny do użytku i zaczął nauczać Harrego.
W ciągu dwóch miesięcy Harry nauczył się nim posługiwać do tego stopnia, że mógł bronić się przed Tommy’m, przez co najmniej pół godziny. Harry w ciągu dnia dostawał cztery godziny wolnego. W tym czasie przeważnie brał kąpiel i odpoczywał w łóżku przez godzinę (eliksir, który dał mu Tommy powodował drobne zmęczenie), a resztę czasu przeznaczył tak jak mu radził Bern na ćwiczenia. Zawsze na początku lekcji z Tommy’m również ćwiczył. Dopiero po trzech godzinach ćwiczeń fizycznych zaczynali walkę na kije. Przerobili już dwa rodzaje kii. Aktualnie zabierali się za trzeci rodzaj, a był on zaostrzony z dwóch stron. W pierwszych dniach treningu Harry zapytał się Tommy’ego, co to znaczy. Odpowiedział mu, że zaokrąglone służą do obrony, a zaostrzone do ataku. A on woli mieszany, ponieważ nie przepada za walką, ale zawsze lepiej mieć do bezpieczeństwa zaostrzony z jednej strony. Harry dzięki tym ćwiczeniom nabierał powoli mięśni. Ćwiczenie pozostałych dwóch rodzai, kijów trwało następne dwa miesiące.
- Myślę, że już opanowałeś umiejętność posługiwania się kijem – powiedział Tommy
- Daleko mi do ciebie – odpowiedział Harry
- Wiem o tym, dlatego to jeszcze nie koniec treningu
- Jak to przecież sam przed chwilą powiedziałeś, że …
- Wiem, co powiedziałem. Teraz mnie posłuchaj. Wiesz, dlaczego jesteś słabszy ode mnie?
- Tak. Lepiej potrafisz posługiwać się kijem.
- Nie tylko. Różnica w naszych umiejętnościach jest znacznie mniejsza niż sobie wyobrażasz. Po prostu ty korzystasz tylko ze zmysłu wzroku. Natomiast ja korzystam, także ze słuchu i dotyku, a także kieruje się instynktem, co daje mi przewagę nad przeciwnikiem.
- To znaczy, że co…
- To znaczy, że teraz będziemy ćwiczyć od początku tylko, że teraz będziesz miał opaskę na oczach. Tylko bez sprzeciwów – odpowiedział Tommy, widząc, że Harry już otwierał usta, żeby zaprotestować.
Tym razem Harry’emu zajęło to o prawie połowę mniej czasu i skończył po zaledwie trzech miesiącach. Jednak i wtedy po raz kolejny, Tommy go zaskoczył wyjmując z plecaka i dając mu taką samą opaskę jak swoją tylko, że czarną z biało-czerwonym krzyżem. I mówiąc, że czeka go kolejny trening z nim. Tym razem nie będzie nic słyszał, ani nic nie widział i musiał się zdać tylko na instynkt i to, że jak Tommy machnął kijem to czuł wiatr na twarzy. Był to najbardziej wyczerpujący trening. Jednak dzięki temu Harry nauczył się walczyć w różnych warunkach. Po sześciu miesiącach Harry był już w stanie podjąć walkę z Tommy’m, który, mimo, że ciągle wygrywał uważał, że Potter ma wielki talent w tej dziedzinie i że po roku ćwiczeń to powinien być strasznie zadowolony ze swoich umiejętności
Harry doceniał to, czego nauczył go Tommy, wiedział, że rzadko, kto będzie umiał tak walczyć kijem jak on.
Był to już ich ostatni wspólny trening. Tommy postanowił dać chłopakowi wolne, aby ten się mógł przygotować do zmiany nauczyciela. Harry poszedł się wykąpać i zdrzemnąć na chwilę. Po krótkim czasie wrócił do swojego nauczyciela i razem czekali na Berna rozmawiając na różne tematy. Harry przez ten czas bardzo polubił Tommy’ego. Był on bardzo sympatyczny, wyglądał na niewiele starszego od Pottera i mieli wiele wspólnych tematów. Tommy obiecał Harryemu, że gdy zacznie się rok szkolny odwiedzi go w Hogwarcie.
- Witajcie – powiedział Bern wchodząc na polanę i zastając Harrego i Tommy’ego rozmawiających. – O czym tak gawędzicie?
- Cześć – odpowiedzieli jednocześnie, a po chwili Harry odpowiedział na jego pytanie. – Takie tam głupoty. Przyszedłeś po mnie?
- Tak – odpowiedział - Mam tylko sprawdzić poziom twoich umiejętności i możemy ruszać.
- Jak to będziesz sprawdzać? – wtrącił Tommy
- Bardzo prosto. Ty będziesz z nim walczył. Jak będzie za słaby to go jeszcze będziesz trenował, a jak nie, to go biorę.
- No dobrze – odpowiedział Tommy – Harry, który chcesz kij.
- Ostatni – powiedział i podniósł go z ziemi, resztę wziął Bern i odsunął się.
- Zaczynajcie – powiedział
Walka trwała długo. Harry cały czas atakował, a Tommy ograniczał się tylko do obrony i sporadycznych ataków. Po półtorej godzinie Tommy skończył się tylko bronić i zaczął atakować. Walka skończyła się jego zwycięstwem po niecałych dwóch godzinach.
- Dobry jesteś Harry, ale ja ćwiczę tę sztukę już od czetystu lat, więc nie miałeś szans – powiedział Tommy
- Jak to od czterystu?–zapytał zaciekawiony Harry
- Jestem elfem – to mówiąc zdjął opaskę i Harry zobaczył jego spiczaste uszy.
Potter zaskoczony, nie odzywał się.
- Mam dla ciebie prezent – to powiedziawszy rzucił mu jakiś metalowy pręt, który był zadziwiająco lekki.
- Dziękuje – powiedział Harry - ale co to jest?
- To kij. Jest wysuwany i przybiera dowolne końcówki. Bardzo wytrzymały, a końce dodatkowo są okute metalem. – odpowiedział Tommy
Harry przyjrzał się mu, miał wygrawerowane jego inicjały.
- Pomyśl o tym, że ma się wysunąć i jakie ma mieć końce, a to się stanie – usłyszał głos Tommy’ego Harry i chwilę później Harry trzymał zaostrzony, okuty metalem z dwóch stron kij.
- Dziękuję
- Nie ma, za co. I co Bern zdał?
- Pewnie. Teraz już możecie się pożegnać, bo zobaczycie się dopiero za parę lat.
Harry i Tommy pożegnali się i poszli każdy w inną stronę.
- Dlaczego on nazywa cię Niedźwiedziem? – zapytał nagle Berna Harry, wspominając jego pierwszy dzień z Tommym
- Jestem Władcą Niedźwiedzi, potrafię się zmieniać w każdego z nich; brunatnego, polarnego czy nawet koala. We wszystkie rodzaje. Mam nad nimi całkowitą kontrolę. Posiadam ich cechy, np. siłę i potrafię się z każdym porozumiewać. Ty też możesz kontrolować jeden rodzaj zwierząt. Jest to cecha, którą można rozpoznać Istotę Pierwotną.
- Aha, a jakie ja mam zwierzę, bo z wężami potrafię się porozumiew… - powiedział Harry, lecz Bern mu przerwał
- Nie, na pewno nie z wężami. Węże mogą kontrolować tylko czarodzieje weżoustny, czyli ty. – wyjaśnił mu Bern – To, co my potrafimy to zupełnie, co innego. Za niedługo sam to zobaczysz, a teraz pora na zapoznanie cię z nowym nauczycielem.
- To znaczy, z kim???
- Stoi pod twoim domem – powiedział Bern i Harry spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył tam….


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:18, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 8 Nauka posługiwania się sztyletem

Harry zobaczył niewysoką blondynkę z włosami do ramion, w dziwnych spodenkach, na prawej nodze nogawka sięgała jej do kolana, zaś na lewej tylko do połowy uda, były bardzo postrzępione na końcach. Miała czarne wysokie buty prawdopodobnie na niskich obcasach i różową bluzkę z wielkim dekoltem, a na nią narzuconą skórzana kurtka. Gdy podeszli bliżej Harry zauważył jeszcze, że nosi na lewej ręce trzy złote bransoletki, a w rękach trzymała sztylety.
- Witaj Nagi – powiedział Bern
- To on? – odpowiedziała Nagi i gdy Bern kiwnął potwierdzającą głową, zwróciła się do Harrego – Widać, że Tommy cię już trochę wyćwiczył, ale to jest dopiero początek. Ja cię będę uczyła władania sztyletami. Mam nadzieję, że jesteś pojętnym uczniem i szybko skończymy.
- To się okaże- odpowiedział Harry
- Na razie sobie odpocznij i przebierz się, a później zaczynamy. Bern zaprowadzi cię w miejsce gdzie będziemy ćwiczyć. Ja już tam idę.- powiedziała i oddaliła się
Bern podszedł do drzewa, na którym mieszkał Harry i po dotknięciu go znikną, Harry po chwili zrobił to samo.
- Ubierz się w to, co masz na łóżku – powiedział Bern, gdy Harry pojawił się w swoim domu.
Harry podszedł do łóżka i zobaczył tam swój strój, po chwili stał w nim już ubrany. Bardzo obcisły bezrękawnik z jakiegoś dziwnego materiału, miękki w dotyku, lecz Harry był pewny, że na pewno ciężko go będzie przebić, czuł że są bardzo elastyczne. Z takiego samego materiału miał również spodenki, które także były bardzo obcisłe.
- Podejdź do mnie – powiedział Bern i Harry podszedł do niego, a ten położył mu lewą rękę na gardle, a prawą na czole, kciukiem i palcem środkowym dotykał skroni chłopaka- Może zaboleć.-dopowiedział jeszcze Bern i Harry poczuł jakby przez głowę przeszło mu napięcie tysiąca Volt i krzyknął jeszcze z bólu zanim zemdlał. Bern wziął go na ręce i szedł powoli w stronę miejsca, gdzie mieli ćwiczyć.

Harry obudził się i zobaczył, że jest na plaży, a naprzeciwko niego była woda. Z prawej strony usłyszał sprzeczkę ludzi. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył Berna i Alexis kłócących się ze sobą, a obok nich stała Nagi i tylko się uśmiechała.
- Przecież mogłeś go nawet zabić – to był glos Alexis
- Dobrze wiesz, że jesteśmy nieśmiertelni i takie coś by nam nic nie zrobiło
- To mogliśmy trochę zmienić kolejność ćwiczeń, żeby mu dać czas, przecież wiesz, że ten las na wasze zdolności nie działa.
- Się tym przejmujesz. Przecież nic się nie stało.
- Ale nie wiemy, kiedy się obudzi.
- Co za różnica skoro tu czas nie płynie
Alexis brakowało już argumentów, żeby kłócić się dalej z Bernem.
- Ty za niego bierzesz całą odpowiedzialność. Jeśli mu się coś stanie to nie ręczę za siebie. Uważaj na niego.- powiedziała Alexis
- Chłopak da sobie radę.
- Nie chciałabym wam przerywać, – wtrąciła się Nagi, a oni spojrzeli na nią – ale ten „chłopak” się już obudził i chyba za bardzo nie rozumie, o czym mówicie.
- To ja znikam – powiedział Alexis i znikła bez charakterystycznego trzasku towarzyszącemu aportacji
- O co wam chodziło? – zapytał się Harry
- Pamiętasz, co ja zrobiłem zanim cię tu zaniosłem?- powiedział Bern, a Harry kiwnął głową – Istoty Pierwotne mają taką umiejętność, że potrafią przez bardzo długi czas oddychać pod wodą. Ja wytrzymuję już dwa dni, ale to wykształca się z czasem, którego szkoda marnować, przez to wolałem trochę przyspieszyć. Tylko, że to nie było do końca bezpieczne, ale jak widać nic ci się nie stało, tak jak przypuszczałem, a dzięki temu wytrzymasz pod wodą około sześciu godzin. Alexis strasznie się zdenerwowała, ze naraziłem cię na coś takiego.
- Super, ale, po co mi to jest potrzebne właśnie teraz?
- Widzisz to miejsce, to jest Wielka Rzeka. Płynie przez cały las, średnio jest szeroka na ponad dwa kilometry, a to miejsce to jest najszersze, jakie na razie znamy i sięga do pięciu kilometrów. To właśnie tu będziesz ćwiczył.
- A po co mi ten strój – zapytał Harry
- Dlatego, że jestem w połowie Morską elfką i tu mi się najlepiej uczy. – wtrąciła Nagi
- Czym?
- Jestem pół Morską Elfką, a pół człowiekiem. Na lądzie wyglądam normalnie, ale pod wodą zmieniam kolor skóry na zielony. Potrafię oddychać pod wodą, bez żadnych ograniczeń i poruszać się w niej z zadziwiającą szybkością. Nie dziw się tak, tu jest bardzo mało normalnych czarodziei.
- Aha. – Powiedział Harry zastanawiając się, kim będzie jego następny trener. – A możesz mi powiedzieć jak udało się Alexis zniknąć bez trzasku
- Ona sama ci to powie – powiedział Bern – Dobrze, ja już idę. Nagi, wytrenuj go dobrze. Dowidzenia. Spotkamy się po treningu.
Gdy Bern odszedł Nagi podała Harry’emu dwa sztylety i zaczęła go uczyć. Najpierw podstawowych ruchów. Później było już bardziej skomplikowanie, ale z czasem robił postępy. Gdy już dostatecznie dobrze walczył nauczycielka przeszła do dalszej fazy ćwiczeń. Polegała ona na tym, że walczyli na kamieniach wystających z jeziora, a także w wodzie. Ćwiczenie to wyćwiczyło u Harry’ego płynność ruchów i równowagę. Była ona ostrą nauczycielką, nie taką jak Tommy, nie tolerowała błędów i wykorzystywała każdą sposobność by pokonać przeciwnika. Gdy już opanował walkę sztyletami, uczyła go rzucać nimi do celu. Po siedmiu miesiącach Potter nauczył się nie tylko walki i rzucania sztyletami, ale także cwaniactwa w walce. Wiele razy zdarzyło się, że jego mentorka wykorzystywała to, że jest Morską Elfką i była od niego szybsza w pływaniu i bardziej doświadczona. Nawet, gdy walczyli na piasku korzystała z podstępów, na przykład rzucała piasek w oczy, a także używała swojego wdzięku osobistego i tego, że jest kobietą. Początkowo Harry dziwnie się czuł walcząc z nią, ale po czasie przyzwyczaił się do tego i przestało to mu robić jakiekolwiek znaczenie z kim walczy. Nagi nauczyła go, że aby wygrać nie trzeba być najsilniejszym, najszybszym czy najwaleczniejszym. Wystarczy być sprytnym w walce i nie nieć litości dla przegranego, wykorzystywać jego błędy, a wygraną ma się w kieszeni. Potter zauważył także, że jej sztylet w wodzie zmienia kształt na inny. Jest on cieńszy i bardziej opływowy, podczas gdy on walczył zwykłym, którym w wodzie ruszało się bardzo ciężko.
Gdy skończyli ostatni trening Harry postanowił zapytać się Nagi:
- Nagi, możesz mi powiedzieć dlaczego twój sztylet w wodzie zmienia kształt.
- On jest tak skonstruowany, żeby w wodzie zmieniał kształt na bardziej opływowy, żeby się lepiej nim walczyło, jednak dzieję się tak tylko, gdy on jest w mojej ręce. Ja chcesz możesz spróbować – odpowiedziała Nagi i rzuciła Harryemu jeden ze swoich sztyletów.
Harry podszedł do wody i włożył do niej sztylet, lecz nic się nie stało. Nagi podeszła do niego i złapała go za nadgarstek, a po chwili zmienił kształt. Dopiero teraz Harry mógł mu się dokładnie przyjrzeć. Wyglądał bardzo ciekawie. Na uchwycie była wyrzeźbiona kobieta ze skrzydłami, nie był on prosty tylko jakoś dziwnie zawinięty. Harry’emu bardzo się spodobał.
- Piękny – powiedział Potter i wyjął go z wody a on przybrał normalną postać
- Wiem o tym, ale nie martw się, dam ci równie piękny – odpowiedziała Nagi i wskoczyła do wody wracając po pięciu minutach. Podeszła do Harrego i wręczyła mu prezent.- Jest to Wężowy Sztylet. Ma magiczne właściwości, o których przekonasz się, gdy będziesz go używał. Jest niezniszczalny.
- Dziękuje – odpowiedział Harry i spojrzał na broń. Cudownie błyszczał i był strasznie lekki.
- Witajcie – usłyszeli w oddali i domyślili się, że to Bern przyszedł po Pottera.
- Cześć – odpowiedzieli równocześnie, gdy już do nich się zbliżył
- Jak tam po treningu Harry? Nie było z nim problemów Nagi? – zapytał
- Nie, żadnych. Harry jest znakomitym uczniem – odpowiedziała najpierw Nagi
- Dobrze, fajnie mi się z nią ćwiczyło – powiedział Złoty Chłopiec
- Wiesz, co teraz musisz zrobić?- zadał pytanie Harry’emu Bern
- No, teraz test
- Bardzo dobrze. Stanę sobie troszkę dalej. – powiedział i zanim jeszcze się oddalił powiedział do Nagi – Tommy mu już odpuścił końcową walkę, ale mam nadzieję, że ty tego nie zrobisz? On musi być dobrze wyszkolony.
- Przecież wiesz, że ja nigdy nie odpuszczam. – odpowiedziała mu Nagi- Wiesz,że ci nie popuszczę? Nie będziesz miał tak łatwo.
- Wiem, będę miał się na baczności.
- Szkoda, bo bardzo cię polubiłam i chciałabym żebyś jeszcze ze mną został. Jesteś taki przystojny, zupełni jak twój ojciec. Pamiętam jak dziś, co żeśmy wyprawiali w szkole. On był taki miły i czuły, nawet jak poślubił twoją matkę. – powiedziała Nagi, a Harry stanął jak wryty. Pierwszy raz mu mówi, że znała jego ojca.
- Ale jak … - chciał zapytać Harry, ale ona nie dała mu możliwości, żeby dokończyć, ponieważ zaatakowała go.
Harry miał pełno myśli w głowie, nie umiał się skoncentrować na walce. Cały czas zastanawiał się, dlaczego mu tego wcześnie nie powiedziała, że znała jego ojca i co o oni wyprawiali w szkole, czyżby jego ojciec zdradzał matkę po ślubie? Potter miał mętlik w głowie o walce w ogóle nie myślał, robił tylko podstawowe uniki, bardzo często obrywał sztyletem, z jego ciała zaczęło się już lać dużo krwi, a walczyli jeszcze na plaży. Próbował uciec do rzeki. Wskoczył na kamień, Nagi zaraz zrobiła to samo i atakowała go na kamieniu. Po chwili spadł do wody, a tam ona była jeszcze groźniejsza. Jedyne, co teraz próbował zrobić to znaleźć wyjście z tej paskudnej sytuacji, próbował się wydostać z rzeki, zastanawiając się, po co do niej wszedł. Po chwili udało mu się to. Wyszedł, ale cały posiniaczony, wszędzie była jego krew. Spojrzał na wodę. Było tam więcej koloru krwi niż morza. Pierwszy raz Nagi atakowała go z takim uporem i agresywnością. Nie czuł się bezpiecznie. Spojrzał na
Berna, ten patrzył na ten obrazek z niedowierzanie, pewnie się zastanawiał, czego Harry się nauczył przez ponad pól roku, bo na razie nie oddał ani jednego ciosu i za niedługo nie będzie w ogóle zdatny do walki. Z wody wyszła Nagi i spojrzała na Harry’ego.
- Nie rób z siebie nieudacznika i staw mi, chociaż jakiś opór, twój ojciec byłby z ciebie dumny.-powiedziała nauczycielka – Jesteś słaby Potter, twoja psychika jest słaba. Nie potrafisz nawet pomyśleć. Myśl Potter, myśl. Przecież, to nie boli. Przypomnij sobie nasze rozmowy. – powiedziała na zakończenie i znów go zaatakowała
Harry zastanawiał się, co sobie ma przypomnieć. Próbował wrócić myślami do wszystkich rozmów, które prowadzili i po przypomniało mu się jak raz rozmawiali o przeszłości Nagi.


WSPOMNIENIE


- Nagi ile ty masz lat – zapytał pewnego razu po treningu Harry
- Kobiet się o wiek nie pyta, ale powiem ci, że elfy się nie starzeją, więc mogę mieć równie dobrze, 25 co 1000. – odpowiedziała
- No właśnie wiem i dlatego mnie to tak ciekawi. – nalegał Harry dalej
- Jeżeli chcesz wiedzieć, to jestem rówieśnicą Tommy’ego. Chodziliśmy razem do szkoły w Mieście Elfów, później się rozstaliśmy na 100 lat, ponieważ każdy chciał być mistrzem w czymś innym. Ale po tych 100 latach spotkaliśmy się na Wielkim Turnieju, a on wtedy mnie pokonał. Pamiętam, jaka wtedy byłam smutna i Tom mnie sprowadził tutaj, powiedział, że w tym lesie są najsilniejsze istoty świata, początkowo Alexis nie zgodziła się abym tu została, ale Tommy poznał mnie z Bernem i on się za mną stawił. Dopiero wtedy Alexis się zgodziła żebym mogła zostać i poznać tych wszystkich ludzi. Muszę od czasu do czasu szkolić młodych, ale to dla mnie przyjemność. Przez resztę życia mieszkam na Filipinach, na takiej malutkiej wysepce. Rzadko tam ktoś przybywa, ponieważ uważają, że te wody są niebezpieczne. Odwiedzają mnie tam jedynie przyjaciele z Bractwa i inne morskie elfki. Trochę mało mam przyjaciół. Ty masz lepiej, chodzisz do Hogwartu, gdzie na pewno masz mnóstwo przyjaciół, a ja nawet w życiu tego zamku na oczy nie widziałam.
- Kiedyś ujrzysz, możesz przyjechać z Tommy mnie odwiedzić.


TERAŹNIEJSZOŚĆ


„No jasne” – pomyślał Złoty Chłopiec „ona kłamie, przecież nie mogła znać mojego ojca, próbowała mnie zdekoncentrować i udało jej się to, teraz muszę wziąć rewanż za to, co mi zrobiła. Nareszcie Harry zaczął walczyć. Nagi była przygotowana na to, że w końcu się zorientuje i tylko na to czekała. Dopiero teraz zaczęła się prawdziwa walka. Potter zaczął robić użytek z tego, co nauczyła go Nagi i po chwili obydwoje wyglądali tak ja Harry na początku walki. Po godzinie walki na piasku, gdzie, Harry miał minimalną przewagę, przenieśli się do wody. Byli tam chwilę, jednak dla nich trwało to bardzo długo. Każdy był na wyczerpaniu sił. Chwilę później obydwoje wrócili na piasek, ale żaden z nich nie był w stanie się poruszać, a co dopiero walczyć. Sztylety leżały obok nich. Nagi klęczała na jedno kolano, a drugim podpierała swoje ciało. Harry natomiast leżał na plecach, cały czas sycząc z bólu.
Gdy Bern to zobaczył, natychmiast wezwał Czerwonego, który uleczył ich jednym prostym zaklęciem „Boriuzida” i zaraz po tym odszedł.
- Harry, chyba zdałeś – powiedział Bern, a Harry tylko się uśmiechnął. – pożegnaj się z Nagi i idziemy
Harry poczekał chwilę, aż Bern oddali się.
- Wiesz Harry, to będzie ostatnia moja rada na temat walki. „Nigdy nie wierz przeciwnikowi”.
- Wiem o tym, ale ty mnie przez cały czas nie okłamywałaś. Trudno mi było pomyśleć, że teraz to zrobisz.
- Teraz się już chyba nauczyłeś. Żegnaj Harry. Będzie mi ciebie brakować. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. – powiedziała to, pocałowała Potter w policzek i odwróciła się w stroną wody, w którym po chwili znikła.
- Idziesz? – zawołał go Bern.
- Tak już idę – odpowiedział Harry – kto teraz będzie mnie trenował?
- Joe.
- A jaką bronią?
- Dowiesz się w swoim czasie. Wpuściłem go do twojego domu, czeka na górze. – powiedział Bern
Gdy doszli do drzewa i przenieśli się do domu Harry’ego, tam już Joe na nich czekał…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:19, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział 9

„Szkolenie u mutanta”

Joe siedział na łóżku, gdy Harry i jego olbrzymi towarzysz pojawili się w domu, wstał i podszedł do nich. Spojrzał na wielkoluda pełnym nienawiści spojrzeniem, który odpowiedział mu tym samym. Potter nie wiedział, kto z nich groźniej teraz wygląda. Bern, który miał minę na twarzy jakby go chciał rozszarpać zębami, czy Joe, który mimo minimalnego uśmiechu na twarzy, prezentował się jak wcielenie zła. Byli podobnego wzrostu, chociaż Bern był na pewno wyższy, ponieważ Joe miał bordowe, gęste i długie do ramion włosy, a natomiast przyjaciel Złotego Chłopca był łysy. Liczne blizny na rękach i kilka na twarzy sprawiały, że Joe wyglądał, jak „zawodowy chuligan”. Natomiast Bern nie miał ani jednej blizny czy rany na twarzy, rękach czy torsie. Obaj byli bardzo dobrze umięśnieni. Bern zawsze chodził bez koszulki, był opalony. Natomiast Joe miał niebieską, obcisłą koszulkę, w której jego mięśnie się pięknie eksponowały. Na nogach miał czarne spodnie i tego samego koloru wysokie buty. Na prawej ręce widniała gruba, srebrna bransoletka, na lewej miał srebrną tarczę. W prawej dłoni trzymał dziwny przyrząd, Harry pierwszy raz widział go na żywo. Było to dwie niebieskie palki złączone łańcuchem.
- Witaj Bern – odezwał się pierwszy Joe – to jego mam trenować.
- Tak jego – odpowiedział
- Jakiś mizerny, podobnie jak ty. – powiedział i zaśmiał się.
- Jeszcze zmężnieje. Ma czas. Całą wieczność.
- Może jemu się to uda, bo tobie jak na razie to nie wychodzi.
- Uważaj na słowa.
- Zapewniam cię, że najpierw przemyślałem to, a dopiero później powiedziałem.
- Idź stąd. Poczekaj na dole.
- Masz rację, tak zrobię. Przebywanie w twoim towarzystwie mnie męczy.-powiedział Joe, dotknął drzewa i znikł.

- Co to było?- zapytał się Harry.
- Twój nowy nauczyciel, Joe
- Zdążyłem się domyśleć, ale chodzi mi o waszą rozmowę.
- Nie przepadamy za sobą.
- Nie przepadacie? Przecież wy zachowujecie się jak najwięksi wrogowie.
- Zapewniam cię, że obaj mamy większych wrogów niż siebie.
- To, czemu on tak z ciebie kpi, a ty z niego nie?
- Bo on jest niezrównoważony. Mógłby się na mnie rzucić.
- No. O to chodzi. Dostałby i by siedział cicho.
- No nie jestem tego taki pewien.
- Dlaczego? – zapytał Potter.
- Harry, walczyłeś kiedyś ze wściekłym smokiem?
- Eeeee. No nie – odpowiedział Harry całkowicie zaskoczony pytaniem.
- No, bo on jest właśnie jak smok. – powiedział Bern – idź się przebierz i nie pytaj już o nic.
Harry posłusznie się przebrał. Miał strój podobny do Joe’ya. Ciężkie, grube spodnie i buty. Obcisła koszulka, nie aż tak jak u Nagi, ale do najluźniejszych nie należała i o dziwo miał dwie tarcze, a jak dobrze pamiętał Joe miał tylko jedną.
- Jestem gotowy – powiedział Harry do Berna
- Świetnie. Chodź tu – odpowiedział, a gdy Potter podszedł olbrzym kucnął, tak, że ich głowy dzieliło zaledwie kilkanaście centymetrów. - Słuchaj Harry. Joe jest bardzo ciężkim nauczycielem. Często nie daje wytchnienia swoim uczniom. W porównaniu z tym, co będziesz miał to trening z Tommy’m i Nagi był dziecinną zabawą. Uważaj, żeby go za bardzo nie zdenerwować, bo on nie jest zbyt opanowany. Gdybyś już czuł, że nie wytrzymujesz jego treningu, krzyknij moje imię a ja przybędę.
- Dobrze – odpowiedział Złoty Chłopiec, zastanawiając się, dlaczego mu tak na nim zależy, skoro jeszcze niedawno kłócił się z Alexis na temat jego bezpieczeństwa.
- Chodźmy już – powiedział Bern.
Po czym wstał i powoli podszedł do drzewa, znikając po chwili. Harry zrobił to zaraz za nim.

- Długo kazaliście na siebie czekać – powiedział na przywitanie Joe
- Nie komentuj już niczego, tylko zabieraj się do roboty.– powiedział Bern i zaczął odchodzić.
- Ty jesteś Harry? - rzekł – Mów mi Joe. Wiesz, czego cię będę uczył?
- Na razie nikt mi tego nie powiedział.
- A więc będę cię uczył posługiwania się tym – powiedział i pokazał mu dziwny przyrząd, który trzymał w ręce. – To jest Nanchaku i jest bardzo trudny do opanowania. Mało ludzi potrafi się nim posługiwać. Nie liczę na to, że tobie się uda dobrze nim władać, chociaż właśnie po to tu wróciłem. Rozumiesz wszystko czy coś ci wytłumaczyć jeszcze raz.
- Wszystko rozumiem.
- Doskonale. Więc idziemy. – powiedział i poszli prze siebie, co chwilę skręcając. Tak, że po chwili Harry kompletnie się zgubił.
W końcu doszli do małej polanki, zaledwie sześć na sześć metrów. Naokoło nich również było dużo wolej przestrzeni, gdyby nie to, że co kawałek rosło jakieś drzewo.
- Tu będziemy ćwiczyć. – powiedział Joe – wybrałem to miejsce również po to, żebyś mógł poćwiczyć uniki i ukrywanie się w przyrodzie. Będziemy ćwiczyć dwadzieścia dwie godziny na dobę. Na początek dostaniesz 2 godziny czasu. Po pewnym czasie będziesz miał coraz mniej wolnego, aż w końcu dojdzie do tego, że dostaniesz godzinę, co trzy dni. To nam skróci trening. Obok ciebie leży twój nanchaku, podnieś go i zaczynamy naukę.
Harry podniósł go z ziemi, był o wiele mniejszy od tego, co miał jego nauczyciel i wyglądał na mizerniejszy, gdy zwrócił uwagę Joe’ya na to ten odpowiedział:
- Są tak samo wytrzymałe i twarde. Po prostu pomyślałem, że lepiej ci się będzie używać takiego, co jest proporcjonalny do twojego ciała, ale jeśli tak ci na tym zależy to możemy się zamienić, tylko uprzedzam, że moim będzie Ci się dość ciężko walczyć, bo waży jakieś sześćdziesiąt kilogramów.
- Eeee. To w takim razie to lepiej zostanę przy tym, co mam.
- No tak chyba będzie najlepiej dla ciebie. No to zaczynamy.

Gdy Harry patrzył, jak Joe się nim posługuje wydawało mu się, że to jest proste i łatwe. Myślał, że nie zejdzie mu długo na nauce władania tą bronią. Jednak się przeliczył. Tylko na początku dał mu spokój, ucząc go jedynie podstawowych rzeczy. Potter był pewny, że tak będzie do końca treningu, wtedy też pomyślał, że Bern niepotrzebnie go ostrzegał przed nim „przecież on jest normalny, w ogóle niewymagający, treningi nie są ciężkie”. Taka właśnie była początkowa ocena Joe’ya przez Harry’ego. Lecz z czasem trener zaczął zmieniać wymagania, stawał się coraz bardziej ostry i wymagający. Dopiero po miesiącu Złoty Chłopiec poczuł, że to, co mówił Bern może być prawdą. Co prawda uczył się władania nanchaku, ale płacił za to bólem i cierpieniem. Joe nie miał dla niego litości. Uderzał z straszną siłą. Teraz Harry się nie dziwił, że Bern nie chciał się z nim bić. Przypuszczał, że Joe nie wykorzystuje całej swojej siły, ale i tak nie widział kogoś, kto miałby jej tyle w sobie. Na początku Harry zastanawiał się, dlaczego on wybrał właśnie to miejsce na trening i po co na początku powiedział, że będzie ćwiczył ukrywanie się i uniki. Drzewa były jedyną osłoną Harry’ego przed swym mentorem. Potter jednak nie mógł się ukrywać cały czas i musiał też walczyć, dzięki temu uczył się także tego, czego miał się uczuć, czyli posługiwania się nanchaku. Z czasem Złoty Chłopiec sam próbował zaatakować Joe’ya i czasami mu się udało nawet go uderzyć, jednak on chyba nawet nie odczuwał bólu. Harry zastanawiał się skąd ma on tyle blizn, jeżeli jak na razie jemu się nie udało uderzyć go tak, żeby, chociaż miał jakiekolwiek zadrapanie, a co dopiero głęboką ranę. Dużo częściej się zdarzało, że to Joe trafiał Pottera miał on liczne rany, jednak jak Harry zauważył nawet najgłębsze rany znikały po kilku godzinach. Dziwiło go to, bo wcześniej goiły mu się one znacznie dłużej.
Nie działo się tak jak mówił Bern, że Harry nie będzie w stanie wytrzymać treningu i będzie go musiał wezwać. Wytrzymał cały trening, chociaż było mu bardzo ciężko. W jego końcówce, Potter miał na odpoczynek nawet mniej niż na początku mówił mu Joe, ponieważ teraz odpoczywał godzinę na cztery dni. Nie było to łatwe, ale jakoś dawał sobie radę.


- Skończyliście już trening – powiedział Bern przychodząc na miejsce, w którym ćwiczyli.
Bern zaczął się rozglądać po niegdyś bardzo pięknej i małej polanie, teraz wyglądała jak pobojowisko, i to nie tylko sama polana, ale także około dwustu metrów wokół niej. Wszystkie drzewa były połamane przez Joe’ya, który próbował uderzyć ukrywającego się Harry’ego swoim nanchaku.
- Trening tak – powiedział trener – ale chyba kolej na test?
- Przecież nigdy nie robisz testów, ponieważ uważasz, że jeśli wytrzymał twój trening to nie trzeba go sprawdzać.
- Wiesz, może i tak zawsze robiłem, ale nie tym razem. Chłopak ma potencjał. Bardzo mały, ale ma. Nie to, co ty. Poza tym chyba ostatnio złagodniałem, bo chłopak nie mdlał, ale teraz nadrobię zaległości.
- Nie możesz… - zaczął Bern, lecz Joe nie dał mu dokończyć.
- Przecież wiesz, że mogę, idioto. I właśnie zamierzam to zrobić.
Bern dziwnie się zachowywał. Chyba pierwszy raz się zdenerwował. Cały był czerwony, a pięści miał zaciśnięte, lecz umiał się jeszcze opanować.
- Wiem. Walczcie – powiedział Bern i odsunął się trochę do tyłu.
- Zaczynamy Potter – powiedział Joe
Harry nie zdążył się nawet obrócić już czuł na twarzy silne uderzenie broni Joe’ya. Zaraz potem dostał drugi cios w nogi , tak silny, że jego nogi znalazły się na równi z głową (można powiedzieć, że leżał w powietrzu). Kolejny cios był zadany jak Potter jeszcze znajdował się powietrzu i poczuł tylko jak coś uderza mu w klatkę piersiową od góry, co spowodowało, że z zadziwiającą szybkością znalazł się na ziemi, nie potrafił nawet się poruszyć. Lecz on na tym nie poprzestał, podniósł Harry’ego z ziemi i rzucił nim w jedyne, bardzo grube drzewo (w trakcie treningu Joe powiedział mu, że jest to jedno ze Starych Drzew, który bardzo ciężko przewrócić i pociąć, on sam nigdy nie próbował nawet tego zrobić, ponieważ wiedział, że i tak nie dałby rady), które jeszcze stało. Potter nawet nie wiedział, co się z nim dzieje, potrzebował kilku sekund, żeby móc pozbierać myśli, a dopiero potem mógłby wstać. Usłyszał tylko krzyk Berna „Dosyć, on tego nie wytrzyma” i kolejny uderzenie w plecy, nie było to dla niego nic dziwnego, nauczył się już, że Joe nie uznaje takiej zasady, że „leżącego się nie kopie”, lecz teraz uderzenie było dużo silniejsze. Złoty Chłopiec czekał na następne uderzenie, jednak to nie nadeszło, usłyszał, co prawda trzask, ale to nie on oberwał. Po chwili ktoś go podniósł. Był to Bern. Podstawił on Harry’emu jakiś flakonik pod nos, który miał obrzydliwy zapach, jednak powodował, że Potter potrafił już stać i kontaktował, co się do niego mówi. Podniósł oczy i spojrzał na Berna. Ten nie patrzył na niego tylko w lewą stron, też tam spojrzał i zobaczył swego trenera, który wstaje z ziemi, a z wargi leci mu krew. Teraz zrozumiał, że to Bern wkroczył i uderzył Joe’ya, jak ten bił Harry’ego. Trener otarł sobie krew z wargi i spojrzał na olbrzyma, ich spojrzenia się spotkały. Każde wyrażało tyle nienawiści, ile tylko mogło. Po chwili Joe odrzucił nanchaku i gołymi rękami rzucił się na Berna, który był już na to przygotowany. Po krótkiej wymianie ciosów, każdy chwycił drugiego wyprostowanymi rękami za bark w te sposób, że żaden nie umiał się uwolnić. Można powiedzieć, że to była dla nich tylko rozgrzewka. Teraz dopiero zaczęli korzystać ze swoich umiejętności. Oczy Berna zrobiły się całe błękitne, wyglądało to dosyć dziwnie i Joe się trochę tego przestraszył, myślał, że zaraz użyje on jakiejś sztuczki, lecz nic takiego się nie wydarzyło. Nauczyciel Pottera uważał, że nie ma, na co czekać i wykorzystał jedną ze swoich zdolności. Nabrał dużo powietrza i zaczął dmuchać na Berna. Nie był to jednak zwykły oddech, był to żar ognia, bardzo gorący. Jego przeciwnik zamknął oczy i odwrócił głowę, nie potrafił wytrzymać tego ciepła. Wtedy stało się coś, czego się Joe nie spodziewał, zaczął padać deszcz, który zniwelował ogromny żar. Teraz Bern mógł już odwrócić się i zrobić coś by Joe przestał. Uderzył go, więc z „dyńki” tak mocno, że Joe’emu zamgliło się przed oczami, ale nawet wtedy miał dość siły, żeby utrzymać swego przeciwnika i nie pozwolić mu się uwolnić. Mistrz nanchaku postanowił, że skorzysta z ostatniej szansy, jaka mu została, żeby wygrać. To, co potem zrobił długo zostało w pamięci Harry’ego. Zdziwił się tak mocno, że nie umiał nawet wypowiedzieć słowa. Joe’yowi wyrosły dwoje dodatkowych rąk pod zwykłymi. Co dziwne miały one tylko po trzy palce, które jednak były ogromne. Zaczął nimi niemiłosiernie bić w brzuch Berna, potem złapał go za talię i podniósł tak wysoko jak tylko mógł. Zamierzał nim rzucić, jednak Bern w porę się zreflektował i skorzystał z naturalnej mocy swojej rasy. Zaczął przybierać kształt niedźwiedzia. Jedna tylko po części. Na rękach wyrosły mu ogromne pazury, które wbiły się Joe’yowi w ramię i jeszcze dalej rosły, powodując niemożliwy ból dla przeciwnika Berna. Zaraz po tym zaczął przybierać na masie. Jego mięśnie zaczęły rosnąć. Jeśli kiedyś były ogromne, to teraz można było powiedzieć, że drugich takich nie ma. Teraz szala zwycięstwa przechyliła się na stronę Berna. Uwolnił się z uścisku Joe’ya , podniósł go i z całą siłą rzucił w drzewo, na którym niedawno wylądował Harry (Potter zdążył uciec). Niedźwiedź rzucił nim z taką siłą, że przeleciał przez Stare Drzewo. Leżał nieprzytomny obok tego, co kiedyś było jednym z najrzadszych drzew świata. Bern wrócił do normalnej postaci i podszedł do Joe’ya, kiedy zobaczył, że jest już niegroźny, zblizył się do Harrego i zapytał się go:
- Nic ci się nie stało?
- Mi nie, Joe też chyba dojdzie do siebie, ale ona chyba będzie miała problemy – powiedział Harry wskazując na młodą dziewczynę leżąco bez życia obok drzewa.
Bern podszedł do nie i sprawdził puls, otworzył jej palcami oczy i w nie spojrzał. Po czym wziął ją na ręce, podszedł do Harry’ego.
- Żyje – poinformował Bern Pottera
- Kto to jest?
- Chyba nimfa – powiedział Niedźwiedź – Istnieje legenda, że w drzewie uwięzione są driady, nimfy drzew. Wraz z jego zniszczeniem one są uwalniane.
- Driady – powiedział Złoty Chłopiec i zastanowił się chwilę- przecież driady to są opiekunki pojedynczych drzew, z którymi się rodzą i umierają. Jak drzewo zostało zniszczone to ona powinna umrzeć?
- Mylisz pojęcia Harry – powiedział Bern – To, o czym mówisz to są driady, tak nazywają je wszyscy, one też się za driady uważają, ale tak naprawdę to są hamadriady. Prawdziwe driady to rzadkość. Zawsze są to kobiety. Są one bezwzględne, mistrzowsko władają łukiem oraz potrafią poruszać się bezszelestnie po lesie. Są to śmiertelne boginki. Pomimo tego, że umierają są istotami długowiecznymi i wiecznie młodymi. Nie pytaj się mnie jak to działa, bo sam tego nie rozumiem. Mówię ci tylko, co wiem.
- Aha, a kiedy ona się obudzi?
- Tego nie wiem, zaniosę ją do Pani La…- powiedział Bern i zamilkł w pół słowa.
Harry popatrzył na niego.
- Przecież Alexis powiedziała, że wy ją nie widujecie?
- No dobrze, powiem ci prawdę, ale musisz mi obiecać, że jej nikomu nie powiesz?
- Obiecuje, a teraz słucham.
- Jestem jedyną osobą, o której wiem, że ją widuje. Pozwala mi, bo jestem Istotą Pierwotną z krwi i kości. Nie jestem tak jak Alexis czy inni tylko po części. To wszystko, więcej nie musisz na razie wiedzieć.
- Ale czemu?
- Ja ci tego nie mogę powiedzieć. Jeśli Pani Lasu zechce sama ci powie, a jestem przekonany, że powie ci na pewno, bo musisz się jeszcze wielu rzeczy dowiedzieć. A teraz zanieś ją gdzieś, bo on – Tu wskazał na Joe’ya nie może jej widzieć. Potem ją zaniosę do Pani Lasu.
- Dobrze – odpowiedział i schował ją między gałęzie drzew.
- Teraz idziemy go obudzić.- powiedział Bern i szli powoli do leżącego Joe’ya
Gdy podchodzili, Joe zdążył dojść do siebie i wstał.
- Harry odsuń się. On chyba ma mało. – rzekł
- Nie musisz – odpowiedział Joe i podszedł do nich, chowając po drodze dodatkowe ręce. – Przepraszam Cię , że tak się w stosunku do ciebie zachowywałem. Dla innych jestem trochę milszy niż do ciebie. Od dawna próbowałem cię zdenerwować, żeby sprawdzić jak jesteś silny. Teraz wiem, że nie mam najmniejszych szans w starciu z tobą. Mimo, że jestem półsmokiem – Harrego zatkało – to nie jestem dla ciebie godnym rywalem, chociaż nie żałuję tej walki. Muszę jeszcze długo trenować żeby ci dorównać. Ciebie też przepraszam Harry za tą ostatnią naszą walkę, ale inaczej nie dało się go sprowokować. Mam na dzieję, że mi to wybaczycie
- Postaramy się – powiedział Bern – a teraz mam do ciebie zadanie. Zaprowadź Harrego pod jego dom tam już na niego czeka Lisa.
- Oczywiście, jeśli tylko Harry zechce żebym mu towarzyszył to mogę iść.
- No to idziemy – powiedział Potter, a Bern oddalił się w drugą stronę, aby wziąć driadę i zanieść ją do Pani Lasu.

- Ty jesteś półsmokiem ?– zapytał Harry. – Jakim cudem?
- Moja mama była animagiem i przybierała postać smoka, no i nie wiem, jakim cudem, ale zaszła w ciąże z innym animagiem smokiem, a późnie jeszcze raz z prawdziwym. Ja mam jeszcze dobrze, bo kontroluję moje moce, ale mój młodszy brat ma już bardzo źle. Może i jest ode mnie większy i na pewno silniejszy, ale gdy się zdenerwuje to zionie ogniem i zawsze ma cztery ręce u każdej po trzy ogromne palce.
- Nie wiem czy chciałbym być takim półsmokiem. Chyba jest to fajnie tak strach budzić w wrogach, ale z drugiej strony to ciężko by było mieć przyjaciół
- Ciesz się, że jesteś tym, kim jesteś. Istoty Pierwotne są prawie doskonałe. Pewnie wiesz, że to od nich się zrodziło mnóstwo innych istot, elfy ,wampiry, ludzie itp.
- Tak wiem
Teraz jakoś inaczej się rozmawiało Harryemu z Joe, był miły, nie mówił takim władczym głosem. Przegadali całą drogę do domu, a tam już na nich czekała Lisa…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:26, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdział X

Rozmowa o driadzie


Biegł tak szybko jak tylko mógł. Wiedział, że musi się śpieszyć. Ona była bardzo słaba, ale był pewny, że Pani Lasu jej pomoże. Tylko musi się pośpieszyć. Był coraz bliżej. Mógłby się teleportować, ale to by mogło się dla niego źle skończyć. Zasady były tu jasno określone i każdy ich musiał przestrzegać. Musiał więc biec. Przedzierał się przez gęste gałęzie dzikich drzew, aż w końcu dobiegł do miejsca, gdzie zmierzał. Ona już tam na niego czekała, była bardzo zniecierpliwiona.
- Jak długo miałabym jeszcze na ciebie czekać. Ona jest na pograniczu śmierci, aż dziwne, że żyje. Jak mogłeś być tak nierozsądny i rzucić Joe’yem z taką siłą w to drzewo? – powiedziała Pani Lasu do Berna mającego na ręka druidkę. – połóż ją na tym kamiennym stole.
- Przepraszam Cię bardzo. Szybciej już nie mogłem. Dasz radę ją uratować –powiedział Bern kładąc nimfę na kamiennym stole.
- Oczywiście, tylko będzie to długo trwało. – powiedziała Pani i zaczęła ją leczyć.
Stosowała wiele mikstur, maści i kremów. Dało się słyszeć wiele zaklęć leczniczych, które tylko ona znała i po kilku godzinach udało jej się ją uleczyć.
- Skończyłam. Na razie jest w śpiączce. Nie wiem jak długo w niej zostanie, ale jednego jestem pewna. Jeżeli się obudzi i nie będzie przy niej Pottera to ucieknie, a driada na wolności w naszych czasach mogłaby się stać zbyt groźnym wrogiem.
- Jest aż tak silna? – zapytał Bern.
- Nie powiedziałam, że jest silna, tylko groźna. Wiesz, dlaczego – zapytała się ga, a ten pokiwał przecząco głową. – Jeżeli byśmy ją zabili lub zrobili jej jakąkolwiek krzywdę to samo działo by się z Harrym.
- Dlaczego z Harrym? – zapytał Bern
- Driady wiążą swoją duszę, serce i po części ciało ze swoim wybawicielem. To przez Pottera zacząłeś walczyć z Joe’yem i to przez niego drzewo zostało rozwalone. Może driada jest nieprzytomna, lecz Los wszystko widzi i przeznaczył jej Pottera. Od chwili, gdy się obudzi będą jakby jednością.
- Jednością??
- Nie tak do końca, chociaż będą odczuwać różne rzeczy. Na przykład jak Harry poczuje większy ból, to wtedy ją też to zaboli, tak samo w odwrotną stronę. Nie działa to tylko na tym jednym odczuciu, ale także na innych jak złość, radość, smutek, rozbawienie itp.. Poza tym odczują, gdy jedno z nich jest w niebezpieczeństwie i będą w stanie poświęcić wszystko dla tego drugiego. Nawet życie. To jest jedyny wyjątek. Gdy jedno odda życie za drugiego, to wtedy nie dzieje się to tak jak powinno i jedno z nich przeżywa. Tylko w tym czasie dusza drugiego z nich będzie się błąkać po świecie dopóki ten drugi nie umrze. I nie ma dla nich barier żeby się ze sobą skontaktować. Telepatia między nimi jest na najbardziej rozwiniętym poziomie, będą potrafili się ze sobą kontaktować nawet, gdy każdy z nich będzie w innym wymiarze, zarówno czasowym jak i przestrzennym.
- A co się stanie, jeżeli ona by teraz umarła?
- Nie jestem pewna. Nigdy nikt czegoś takiego nie zrobił. Nie wiadomo nawet o wszystkich zdolnościach, jakie będą oni mieć.
- Co z nią zrobimy jak się już obudzi?
- Będę musiała się zastanowić. Na pewno będzie chciała być przy Harrym, a tego nie można będzie jej odmówić. Jest jakby jego strażniczką. Ale to wynika z jej natury. Będzie go chroniła, bo tego chce. Inaczej będzie jak obudzi się, a w pobliżu nie będzie Harrego, chociaż wtedy również będzie go chroniła, ale tylko, dlatego, że muszą żyć obydwoje albo żaden. Wtedy ich więź będzie znikoma, prawie żadna. Nie możemy do tego dopuścić. Będziesz musiał być przy Harrym i go tu zaprowadzić jak najszybciej jak tylko się da, gdy się obudzi.
- Chcesz ją potem wysłać do Hogwartu??
- Nie będą mogla jej rozkazać, zrobi, co będzie chciała.
- Jak to przecież, ty jesteś też władczynią wszystkich drzew, a ona powstała z drzewa, więc …
- Bern, nie wiem jak powstały prawdziwe driady. Mam władzę tylko nad hamadriadami. Prawdziwe driady to są boginki Bern, boginki, przecież dobrze o tym wiesz.
- No tak. – odpowiedział trochę zmieszany Bern
- One żyją tu równie długo jak ja. Tylko zostały uwięzione.
- Dlaczego?
- Nie wiem, wiele jest zagadek natury, których nawet ja nie znam.
- A myślisz, że będzie chciała iść do Hogwartu.
- Myślę, że pójdzie za Harry’m. On będzie miał nad nią jedyną władzę. Będzie musiała go słuchać, ponieważ ją uwolnił. Jest związana podobnym czarem jak domowe skrzaty. Mogła by go nie posłuchać, ale tego chyba nie zrobi, nie słyszałam nigdy o takim przypadku. Chyba czekałaby ją jakaś kara. Nie wiem, jaka i wątpię, żebym się kiedykolwiek dowiedziała.
- Ale jeżeli pójdzie do Hogwartu to trzeba będzie porozmawiać z Dumbledore’m.
- To się da załatwić. Skoro Xander idzie do Hogwartu to, dlaczego ją miałby nie przyjąć.
- Na który rok ją umieścimy – powiedział Bern i spojrzał na driadę
Wyglądała jak nastolatka. Była piękna. Cudowne, proste blond włosy opadały jej na czoło. Miała nienaganną cerę, a jej sylwetka nie miała sobie równych. Była doskonała.
- Na piąty albo szósty. Trzeba będzie jej pilnować w Hogwarcie. Xander się tym będzie musiał zająć. Nie będzie zadowolony z kolejnego zadania, ale nie będzie miał wyboru.
- O mnie rozmawiacie? – dało się usłyszeć głos, podobny do głosu Harry’ego
- Tak! – odpowiedziała Pani Lasu – podejdź tu.
Podszedł do niech chłopak w ciemnym ubraniu i kapturze na głowie. Bern pierwszy raz go ujrzał, wcześnie tylko słyszał jak Pani Lasu o nim opowiada. Nie był zbył dobrze umięśniony, a jego oczy były złote, z czego wywnioskował, że już dość długo żyje i jest Istotą Pierwotną.
- Mam dla ciebie zadanie. – powiedziała do niego Pani Lasu
- Słucham? – odpowiedział przybysz.
- Widzisz tę dziewczynę – tu Pani Lasu wskazała na leżącą driadę – będziesz się nią opiekował w Hogwarcie, żeby jej się nic nie stało.
Xander podszedł do niej i spojrzał na nią. Chyba pierwszy raz widział kogoś tak pięknego. „Nie możliwe żeby była zwykłą istotą” pomyślał.
- Kim ona jest? – zapytał Panią Lasu
- To driada twojego odpowiednika.
- Harry’ego?
- Tak.
- Dobrze, ostatecznie mogę to dla ciebie zrobić – powiedział Xander, ale tak naprawdę zgodził się, dlatego, że chciał ją bliżej poznać. Nie ukrywając bardzo mu się ona spodobała.
- Możesz już zdjąć kaptur – powiedziała Pani Lasu
- Przy nim? –zapytał Xander i kiwnął głową na Berna
- Tak. On chyba nic nie powie. Prawda?- zwróciła się do wielkoluda.
- Oczywiście pani.
Xander zmierzył go jeszcze wzrokiem i zrzucił kaptur z głowy. Berna zatkało nie mógł w to uwierzyć. Wyglądał jak Harry. Może miał trochę cieńsze rysy twarzy, co sprawiało, że miał lekko „ostrzejszy’ jej wyraz. Widniała tam także błyskawica. Bern zauważył, że była jednak odwrócona w drugą stronę, nie w tą, co u Harry’ego. Poza tym Potter po trzech z kilkunastu treningów był bardziej umięśniony, a obecny tu jego sobowtór, miał ich znacznie mniej wyćwiczone.
- Kim on jest, pani? – zapytał Bern
- To odpowiednik Harrego. Narodził się kilkadziesiąt tysięcy lat temu i czekał, aż narodzi się Drugi. Myślisz, że dlaczego kazałam ci pilnować Harry’ego i przyprowadzić tu zaraz po tym jak odzyska moc?
- Dla niego?
- Tak. Oni się narodziliby pokonać Księcia Ciemności. Nie wiem, co się stanie jak tego dokonają, możliwe, że jeden z nich umrze.
- Dlaczego?
- Jeden z nich został by pomóc drugiemu. Nie wiem który. Po śmierci Księcia będzie niepotrzebny.
- A co jeśli ich zabije, przecież nie wiesz, czy on zna sposób na zabójstwo nas.
- Zaryzykuję. – odezwał się Xander od niechcenia i zapytał o coś, co go naprawdę interesowało. - Kiedy ona się obudzi?
- Nie wiem, będziesz musiał jej pilnować, jak się będzie budzić dasz mi znać.
- Ona idzie do Hogwartu? Jako kto?
- Nie wiem, chyba zrobię z niej twoją siostrę.
- Nie! – krzyknął Xander. Nie chciał żeby tam poszła jako jego siostra, bo zamierzał ją dokładnie „poznać”, a głupio by to wyglądało z siostrą.
- Dlaczego?
- Bo nie. Wymyśl coś innego.
- Masz jakiś pomysł?
- Nie wiem. Może zrobisz z niej córkę Nagi i Tommy’ego. Potter ich polubił, będą się mogli trochę częściej widywać. Nikt nie sprawdzi czy to jest prawdą, bo Nagi mieszka na Filipinach. A nawet, jeśli to Bern powie Alexis, żeby jakoś to załatwiła. Wiesz, że ona jest w tym mistrzynią.
- Może tak zrobię. – powiedziała Pani Lasu – Bern możesz już odejść. Xander się nią zaopiekuje. Zegnaj
- Dowidzenia Pani. – odpowiedział Bern
Pani Lasu odeszła, Ben zaczął również odchodzić.
- Czekaj. – zawołał Xander do Berna. – Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Dobrze. – odpowiedział Bern – Słucham.
- Ty znasz Harrego – zapytał, a Bern kiwnął potwierdzająco głową - Jaki On jest?
- Najlepiej będzie jak go sam poznasz.
- Ale ja na razie nie mogę. Pani mi nie pozwoli. Ale obserwuję go, czasami podczas jego treningów. Ostatni też widziałem. Twoją walkę także. Jesteś naprawdę silny.
- Dzięki.
- Dziwię się, dlaczego od razu tego nie zrobiłeś?
- Czego?
- No. Od razu nie zwiększyłeś swojej siły. Przecież Joe byłby bez najmniejszych szans.
- Masz podobny tok myślenia do Harrego. Na początku nigdy nie odsłania się wszystkich kart.
- Jak to podobny?
- Potter kiedyś pchał się w cudze konflikty. Teraz jest spokojniejszy. Ty zapewne masz odwrotnie. Cale życie w tym lesie. Na pewno chcesz się z niego wyrwać.
- Oczywiście. Ale jak już tyle czekałem. To te kilka lat mnie nie zbawi. Powiedz mi coś jeszcze o nim.
- Co mogę ci powiedzieć. Kiedyś był niesamowicie ciekawski, teraz umie już to opanować. Nie wybucha już tak łatwo. Jest opanowany i cierpliwy. Przypuszczam, że bardzo łatwo potrafi zdobyć kolegów. Ale żeby stać się jego przyjacielem, do tego stopnia żeby ci zaufał będzie bardzo ciężko. Będziesz się musiał bardzo postarać.
- Postaram się.
- Dobrze to ja już idę. Dowidzenia.
- Na razie. – powiedział Xander na dowidzenia jeszcze krzyknął za nim – A zmierzymy się kiedyś?
Bern odwrócił głowę i tylko się uśmiechnął idąc dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Quatro
Charłak



Dołączył: 10 Sie 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Pią 16:29, 25 Lip 2008    Temat postu:

Rozdzial 11

„Podania, Łowcy i posłowie Voldelmorta”


- Jak to możliwe Dumbledore? – zapytał Knot z niedowierzaniem na twarzy.
- Nie wiem. – odpowiedział
- Przecież nie mogli od tak sobie wejść do tej szkoły.
- Mogli. Ona nie była tak dobrze chroniona jak Hogwart. Wykwalifikowany czarodziej mógł złamać zaklęcia ochronne. Całe szczęście, że nic nikomu się nie stało.
- Jak myślisz, kto to mógł być? Może Sam-Wiesz-Kto?
- Wątpię. Śmierciożercy nie złamaliby tych zaklęcia, a sam Voldelmort uważa, że osobisty atak na nich jest poniżej jego godności.
- Więc kto?
- Nie wiem, ale trzeba uważać, jeśli przybędą do Anglii i przyłączą się do Voldelmorta to możemy mieć problemy.
- Z którymi ty na pewno sobie nie poradzisz. Korneliuszu, powiedz mi, kiedy podasz się do dymisji?
- Jak znajdę człowieka, który będzie w stanie pokierować Ministerstwem w stanie wojny. Na razie nie znalazłem takiego.
- A nie pomyślałeś o tym, że jak już zrezygnujesz to ktoś się znajdzie?
- Nie będę ryzykował, że Sam-Wiesz-Kto podrzuci swojego człowieka.
- Zaskakuje mnie twoja ostrożność.
- To przez zeszłoroczne wydarzenia. Nie wiem, co mam teraz zrobić, przecież on za niedługo zacznie działać.
- Trzeba podjąć jakieś kroki.
- Ale jakie?
- Omówimy to jutro na zebraniu.
- Dobrze. – odpowiedział Knot. – Jak tam podania? Ile ich już jest?
- Na razie dwanaście. Większość z klas starszych.
- Jeszcze kilka przybędzie. Rozmawiałem z dyrektorem Unitex i powiedział, że jeszcze kilku rodziców chce przenieść swoje dzieci. Dumbledore, myślisz, że oni będą tu traktowani normalnie?
- Mam taką nadzieję. To zależy od uczniów.
- Uczniowie Hogwartu nie będą zadowoleni jak się dowiedzą, że do ich zamku chodzi banda odmieńców.
- Na razie niczego się nie dowiedzą. Przypilnuj Proroka Codziennego, żeby za dużo nie wypisywał o tym ataku.
- Jak sobie życzysz. – powiedział Knot i zaczął wychodzić z gabinetu dyrektora – Dowidzenia
- Dowidzenia. – odpowiedział Dumbledore i powrócił do swojego biurka przeglądając kolejne podanie.
Przy jednym z nich, gdy spojrzał na zdjęcie, zatkało go. Zerknął jeszcze raz. „Czy to Harry?” pomyślał i zaczął czytać podanie

IMIĘ: Xander
NAZWISKO: Cage
PŁEĆ: mężczyzna
CZYSTOŚĆ KRWI: półkrwi czarodziej, półkrwi półelf.
WIEK: 16
KRAJ: Wielka Brytania
SZKOŁA: -------
OCENY: --------
NAGRODY: --------
KARY: --------
IMIONA RODZICÓW:
Matki: Esmeralda Coole
Ojca: Edward Cage
STAN ZDROWIA: doskonały
OPINIA (Wpisać kogo): Matki
Mój syn jest zdolnym chłopakiem, uczyłam go magii sama. Po tym jak zginął jego ojciec, zabity przez śmierciożerców. Po upadku Czarnego Pana nie czułam się bezpiecznie i uciekłam z nim do Ameryki. Tam go wychowywałam. Starałam się uczyć wszystkiego, co umiałam. Xander miał mało przyjaciół, jest strasznie nieufnym dzieckiem. Chciałabym go umieścić na szósty roku w Hogwarcie, jeżeli są potrzebne testy jego umiejętności, stawię się z nim na wezwanie, by udowodnił, że potrafi wszystko to, co powinien, by dostać się do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart na VI rok. Proszę o szybką odpowiedź.
Z poważaniem Esmeralda Coole


Dumbledore jeszcze raz przejrzał podanie i postanowił, że będzie musiał z nim porozmawiać zanim zdecyduje się przyjąć go do Hogwartu. Będzie to pierwszy półelf, który będzie chodził do Hogwartu za jego czasów. Jeśli go przyjemnie.
Dyrektor Hogwartu zaczął przeglądać resztę podań. Na niektórych zatrzymał się dłużej, na niektórych krócej, jednak żadne z nich nie wywołało u niego takiej reakcji jak ta, która miała miejsce, gdy przeglądał podanie Xandra. Kiedy już skończył, zamierzał iść spać wtedy na jego biurku pojawiło się kolejne podanie. Spojrzał tylko na nie i postanowił, ze zajmie się nim jutro, bo teraz jest już bardzo zmęczony.








Puk, Puk . Usłyszał pukanie do drzwi swojego gabinetu. Był on dość duży. Przy ścianie stała półka z wieloma książkami. Na środku znajdowało się biurko, a przy nim siedziała postać pochylająca się i pisząca jakiś list.
- Wejść – powiedziała postać twardym głosem.
- Witaj Panie. – powiedział wchodzący mężczyzna.
- Witaj. Była tam? – przeszedł od razu do rzeczy
- Tak.
- No to słucham.
- Jest młoda, ma zaledwie pięćdziesiąt tysięcy lat. Została brutalnie obudzona. Chyba ci, co to zrobili nie mieli pojęcia, że się tam znajduje.
- Jak wygląda?
- Szczupła blondynka. Wygląda na jakieś szesnaście , no może siedemnaście lat.
- Z kim się związała?
Sługa uśmiechnął się szyderczo i powiedział:
- Nigdy nie zgadniesz Panie.
- Mów! - rozkazał
- Harry Potter.
- Co?! – krzyknął i wstał z fotelu, na którym siedział
- To, co słyszysz, Panie. I na pewno nie pójdzie do Unitex, raczej wybierze się do Hogwartu.
- Nie, to niemożliwe. – powiedział załamanym głosem
- Ale jeszcze nie wiadomo, czy przeżyje. Jak już mówiłem została brutalnie obudzona. Jej ciało jest na wyczerpaniu.
- Gdzie jest?
- Nie wiem, panie. Nie da się jej zlokalizować.
- Trzeba się jej pozbyć. Potter nie może mieć tak silnej istoty obok siebie.
- Panie, ale jeśli ją zabijemy to Potter też tego nie prz…..- chciał powiedzieć sługa
- Wiem o tym. Musimy ją tu przywieść żywcem i najlepiej z powrotem uśpić i zamknąć w nowym drzewie.
- Dobrze. Czyli, jakie masz rozkazy, Panie?
- Przyślij mi Driadorów.
- Jesteś pewny, że będą ci oni potrzebni? Może wyślesz zwykłych Łowców?
- Nie możemy pozwolić sobie na błąd. Musimy to zrobić perfekcyjnie. Najlepiej zanim jeszcze pójdzie do Hogwartu. Przez to oni mi są potrzebni.
- Ilu chcesz?
- Myślę, że trzech wystarczy.
- Dobrze panie – powiedział i wyszedł z gabinetu.





Wielka, prawie pusta sala. Na środku było tylko kilku osobników klęczących na jedno kolano przez tronem, na których siedział biały, jak kreda człowiek z czerwonymi źrenicami.
- Witaj Panie.
- Witajcie dobrzy słudzy. Mam nadzieję, że przynosicie dobre wieści. Zaczynajcie po kolei.
- Panie – powiedział pierwszy śmierciożerca wstający z lewej strony.- Łowcy nie chcą mieć z nami nic wspólnego. Działają tylko wtedy, gdy uważają to za słuszne, a ich atak na Unitex był koniecznością. Nie zamierzają się do ciebie przyłączyć. Powiedzieli jeszcze, że jeżeli ruszysz, któregoś z nim albo ich ofiar to wystąpią przeciwko tobie.
- Mówiłem panie, że Łowcy działają tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują. Nigdy nie przeciągniesz ich na swoją stronę. Ich Mistrz jest nieugięty i zapewne, jeśli jeszcze raz do nich wyślesz posłańca to przyślą ci go w kawałkach - powiedział stojący po prawej stronie tronu mężczyzna o tłustych, czarnych włosach i szyderczym uśmiechy, ale stał w takim miejscu, że jego twarz widział tylko Voldelmort i stojąca po lewej stronie kobieta, która po chwili powiedziała:
- Nie słuchaj go Panie. Oni ci się ośmielili przeciwstawić. Trzeba ich wszystkich wybić.
- Zamknij się Bella. Severus ma rację. Oni są zbyt niebezpieczni. Nawet dla mnie. – powiedział Czarny Pan tak, ze słyszeli go tylko Snape i Bellatrix, a później powiedział już głośnej – Spodziewałem się tego. Możesz odejść bez kary. Następny.
Powstał drugi śmierciożerca, który przemówił:
- Panie byłem u Nekromantów. Powiedzieli mi, że wstawią się za tobą, jeżeli będzie wojna, ale nie zamierzają słuchać twoich rozkazów i nie będą wypalać twojego znaku na ramieniu. Powiedzieli, że stawią się tylko w wypadku otwartej wojny.
- Myślałem, że będzie lepiej. A Biali i Czarni?
- Czarni pójdą z tobą. Nie będą wypalać Mrocznego Znaku to jasne. Są na to zbyt dumni, ale jeżeli będziesz planował większe ataki to bardzo chętnie pójdą z tobą, ale pod warunkiem, że oni zabiorą ciała zmarłych, nawet śmierciożerców. – powiedział i wśród reszty klęczących, śmierciożerców dało się słyszeć pomruki niezadowolenia.
- Cisza. Oczywiście się zgadam. Pójdziesz im to przekazać, a Biali?
- Panie, chyba nie chcesz żeby Biali i Czarni walczyli po tej samej stronie? Jeżeli zwerbowałeś Czarnych do swojej armii to Biali są twoimi wrogami.
- Biali są chyba potężniejsi od Czarnych, ale jest ich mniej. – powiedział Voldermort'owi Snape
- Co radzisz?
- Jeśli planujesz dużo ataków panie to lepiej Czarnych, ale Biali za to są skuteczniejsi. Na twoim miejscu wybrałbym Czarnych, ponieważ Biali mogliby się nie zgodzić wstąpić do twojej armii. Oni nie są źli, tak jak Czarni, tylko uwielbiają się bawić Czarną Magią.
- Zanieś im moją odpowiedź – powiedział głośno Voldelmort – możesz odejść. Następny.
- Panie – zaczął – Byłem w Ranhar-gar to kamienne, piękne miasto. Jest bardzo ciemne, posiada swój nieodparty urok. Mroczne Elfy nie uznają żadnego pana, czekają na Asteriona, który jak przybędzie i zasiądzie na Czarnym Tronie stanie na ich czele. Wtedy właśnie możesz z nimi rozmawiać. Na razie nie chcą zawierać żadnego przymierza i nie zamierzają się do ciebie przyłączyć.
- Czy to wszystko? – powiedział Voldelmort i już podnosił różdżkę, wskazując ją na śmierciożercy, który przyniósł mu złe wieści.
- Nie – odpowiedział wystraszony sługa Czarnego Pana.
- Więc słucham dalej.
- Dowiedziałem się, że jest pewien odłam Mrocznych Elfów tak zwane Elfy Drythari. Żyją w niedostępnych pasmach gór, lodowcach i innych tego typu miejscach. Będzie bardzo trudno ich znaleźć, dlatego chciałbym cię prosić, panie żebyś przydzielił mi do pomocy kilku ludzi.
- Dostaniesz dodatkowo czterech śmierciożerców. Mój doradca ich wybierze dla ciebie.
- Dziękuję panie.
- Jeśli przyniesiesz złe wieści to kara cię nie ominie – powiedział Voldelmort opuszczając różdżkę – Możesz odejść. Następny!
- Panie – powiedział z uśmiechem - Cięgle szukam Ciemnych Elfów, ponieważ żyją one w jaskiniach. Mogą być bardzo przydatne podczas walki nocą, ponieważ widzą w ciemności na znaczą odległość. Każdy, z którym rozmawiałem, powiedział, że chętnie przyłączy się do ciebie, panie. Jednak żaden z nich nie zgodził się, aby być twoim sługą i wypalić sobie na ramieniu Mroczny Znak. Na razie zgromadziłem osiemnastu, którzy przybyli tu ze mną. Są bardzo silni. Na pewno będą ci przydatni, panie. A teraz, jeśli pozwolisz chciałbym wyruszyć na dalsze poszukiwania.
- Dobrze się spisałeś. Możesz ruszyć dalej. Przekaż im także, że chciałbym z nimi wszystkimi porozmawiać.
- Oczywiście Panie.
- Następny.
- Znalazłem tylko jednego Sektoida. Było bardzo trudno. Chyba sam się do mnie zgłosił po tym jak zacząłem przeszukiwać Anglię żeby ich znaleźć. Nigdy nie spodziewałem się, że spotkam coś tak dziwnie wyglądającego. Panie chcesz wiedzieć jak one wyglądają?
- Nigdy żadnego nie spotkałem. Nie wiem, nawet, jaką mocą one dysponują, podobno są bardzo małe i są wyśmienitymi magami? Mów, czego się dowiedziałeś! - rozkazał
- Rozmawiałem z jednym z nich, powiedział, że nie mogę o tym powiedzieć nikomu poza tobą.
- Wszyscy wyjść. Severusie ty zostań.
Wyszli wszyscy z wyjątkiem Voldelmorta, Snape, owego śmierciożercy i Bellatrix.
- Bella, na co czekasz. Wynoś się stąd.
- Ale panie.
- Już! –rozkazał Voldelmort i Bella szybko wyszła z pomieszczenia.
- A on? – zapytał śmierciożerca wskazując na Severusa.
- On zostanie.
- Dobrze panie, ale pamiętaj, że to, co wam powiem nie może wyjść poza ten pokój. Podobno te stwory rzuciły urok, który sprawia, że każdy, kto będzie rozpowiadał o nich umrze w straszliwych mękach.
- Dobrze, słuchamy już. –powiedział zniecierpliwiony Snape
- Sektoidy są rasą niezwykłą. Nikt nie wie, od jakich stworzeń pochodzą, mają, bowiem niecodzienny wygląd: są wyjątkowo małe, chude i słabe, jednakże posiadają wielkie głowy oraz głębokie, czarne, duże oczy, umożliwiające im widzenie w ciemnościach i wykrywanie ukrytych postaci. Ich cienka skóra jest szara, a ich dłonie posiadają po cztery palce. Posiadają on bardzo wysokie sprawności umysłowe, są tak jak wcześniej już mówiłem małe i względnie słabe. Oczywiście stworzenia mniejsze trudniej jest trafić, więc nie musi to być wcale wadą. Sektoidy są wyśmienitymi magami, spośród wszystkich ras najszybciej regenerują swoje moce magiczne, są, więc cenione pośród elfów. Nie lubią ludzi, nie mają do nich zaufania przez to nie wysłuchały mnie nawet. Myślę panie, że trzeba znaleźć kogoś, kogo one zechcą wysłuchać. Ale nawet wtedy nie wiadomo czy się zgodzą. To wszystko.
- Nie przyniosłeś mi dobrych wieści.- powiedział Voldelmort po raz drugi unosząc różdżkę.
- Ale przyniósł przydatne informacje. – rzekł Snape.
- Dlatego, możesz odejść chwilowo bez szwanku.
- Dziękuję panie – pożegnał się sługa, kłaniając się nisko.
- Na razie opóźniłeś swoją karę. Musisz znaleźć kogoś, kto ich przekona żeby się do nas przyłączyli. Możesz odejść i przekaż reszcie, że może tu wrócić. – powiedział Sam-Wiesz-Kto.
Śmierciożerca wyszedł z sali, a po chwili weszła reszta śmierciożerców, ponownie uklękła, a jeden z nich od razu wstał i zaczął mówić drżącym głosem. Chyba wiedział, co go czeka.
- Rozmawiałem z władcą dhampirów. Gdy złożyłem mu propozycję wpadł w gniew i wyrzucił mnie za drzwi.
- Złe wieści przynosisz. Możesz odejść. – rzekł Czarny Pan i, gdy ten zaczął się oddalać dopowiedział jeszcze – Nie zapomniałeś o czymś. Crucio.
Śmierciożerca zaczął się wić i krzyczeć z bólu. Po pięciu minutach Voldelmort cofnął zaklęcieł i pozwoliłby go wynieśli za drzwi.
- To czeka każdego, kto przyniesie mi takie wieści. - powiedział cicho Lord, a później krzyknął - Następny!
- Czarne Gobliny przyłączą się do nas.
- Dobre przynosisz wiadomości.
- To nie wszystko. Wezmą ze sobą Olbrzymie Pająki.
- Cudownie – uśmiechnął się Sam-Wiesz-Kto. - Możesz odejść, następny!
Wstało kolejny śmierciożerca
- Byłem u Jaszczuroludzi. Ich władca powiedział, że ujawnią się w odpowiednim momencie, pomagając jednej ze stron. Nie powiedział, której. – oznajmił
- Severusie, co o tym myślisz?
- Oni są nieprzewidywalni. Mogą stanąć po naszej stronie, równie dobrze jak się nam przeciwstawić. Musimy mieć się na baczności. Trzeba wysłać kolejnych posłów i dowiedzieć się czy nam pomogą czy nie.
- Słuchaj śmierciożerco. Weźmiesz sobie jeszcze dziewięciu innych do pomocy i wyruszysz tam jeszcze raz. Masz się konkretnie dowiedzieć, czy akceptują przymierze ze mną. Jasne?
- Tak Panie.
- Możesz odejść. Następny.
Powstał już ostatni z klęczących śmierciożerców.
- Panie rozmawiałam z przywódcą Społeczności Wilkołaków zgodził się by się do nas przyłączyć, ale żąda rozmowy z tobą.
- Przekaż mu, że się zgadzam. Nie przybędzie do mojego zamku jak najwcześniej. Możesz odejść. Bella możesz już wyjść.
Śmierciożerca wyszedł i zostawił ich samych. Po chwili to samo zrobiła Bella.
- Panie na razie masz za małą armię, żeby wypowiedzieć wojnę czarodziejskiemu światu.
- Poczekaj Severusie. Będzie więcej sprzymierzeńców.
- Łowcy Ci kategorycznie odmówili. Na razie to masz Nekromantów, ale tylko w wypadku otwartej wojny. Czarnych do większych ataków. Nie wiesz, co zrobią Drowy, ale wątpię żeby do ciebie przystali, panie, ponieważ mają większą armię od twojej. Masz także do dyspozycji Ciemne Elfy, na razie jest osiemnastu, ale myślę, że reszta też się przyłączy. To duży plus, panie. Zapomnij lepiej o Sektoidach. One są bardziej po stronie dobra. Jaszczuroludzie byliby przydatni w walce, ale na razie nie masz od nich konkretnej odpowiedzi. Dhampiry ci odmówiły. Za to Czarne Gobliny zgodziły się i przybędą z Olbrzymimi Pająkami. Ta armia ci się przyda. Wilkołaki także pomogą, ale dopiero po tym jak z nimi porozmawiasz. Do tego masz jeszcze większość dementorów. Coś ominąłem.
- Nie Severusie. Wszystko jest tak jak powiedziałeś. Ale to nie koniec. Za niedługo pojawi się reszta posłów. Zobaczymy, jakie oni przyniosą wieści.
- Na to trzeba będzie poczekać do jutra, panie.
- Na razie mamy czas.
- Oby nam go nie zabrakło.
- Nie zabraknie. Nie martw się. To, co tu omawiamy ma zostać między nami
- Oczywiście.
- Jesteś moim najlepszym doradcą, więc liczę na ciebie.
- Nie martw się panie. Nie zawiedziesz się na mnie
- Oby. Możesz wrócić na swego domu.
- Żegnaj, panie.
Snape opuścił salę, a Voldemort jeszcze się chwilę zastanowił nad swoim planem i również wyszedł z Sali, aby porozmawiać z władcą wilkołaków.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin