Forum Lochy
Gdzie Snape mówi dobranoc...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Skarboszek, czyli sentymentalnie

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
natasza
Początkujący czarodziej



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Nie 23:09, 18 Cze 2006    Temat postu: Skarboszek, czyli sentymentalnie

1.

Karen Vance siedziała przy biurku grzebiąc w szufladzie. Postanowiła zrobić porządki w biurku. Dawno tam nie zaglądała, uznała, że to najwyższa pora. Odgarnęła grzywkę z oczu i westchnęła. Tyle sprzątania! Dla osoby, która robiła porządki tylko w ostateczności był to koszmar. Natknęła się w tej nieszczęsnej szufladzie na cały stos papierów. Były to stare dokumenty, listy i rysunki dzieci. Karen zgarnęła wszystkie do worka na śmieci leżącego obok. Postanowiła, że wszystko co znajdzie wyrzuci. Bo po co trzymać stare szpargały, to niemądre i sentymentalne. Po wysypaniu wszystkiego na podłogę dostrzegła pokryte kurzem drewniane pudełeczko. Pudełko miało na wieczku wyrzeźbioną parę skrzydeł, pociągniętych lakierem. Kobieta zamarła. Czy to był?.. tak, to był on. A myślała, że zaginął, chciała go wyrzucić! Podniosła szkatułkę i wytarła kurz zgromadzony na wieczku.
- Mój prezent... Moje skrzydła... – wyszeptała z uśmiechem.

*

W pokoju panował okropny gwar. Nienawidziła takich przyjęć. Stare ciotki śledziły każdy jej ruch, gotowe obsmarować ją za plecami, kiedy tylko się odwróci. Jowialni wujkowie żartowali z mysich włosów, piegów na twarzy, a surowy dziadek wypominał przy wszystkich kiepskie oceny z numerologii, rozpoczynając litanię pod tytułem: „Ja w twoim wieku byłem najlepszy z tego przedmiotu...” Karen pokręciła nosem. Siedziała obok babuni Pewder, Sylwii Pewder, starej wróżbitki, która zawsze pachniała? śmierdziała? kadzidełkami własnej roboty. I dziś nie było inaczej; dziewczynka odruchowo odsuwała się, kiedy babcia pochylała się ku niej i szeptała jej do ucha spostrzeżenia na temat reszty rodziny. Spostrzeżenia, to złe słowo. Raczej: złośliwe komentarze. Ale były zazwyczaj trafne. Karen lubiła staruszkę, która wydawała się pomylona, właśnie za te komentarze. Może nie zawsze na miejscu, ale błyskotliwe i zabawne. Właściwie to babcia nie była jej krewną – była macochą mamy, ale przecież nieważne są więzy krwi, liczy się miłość... tak przynajmniej powtarzała mama. Nie do końca w to wierzyła. Sama Sylwia mówiła, ze tylko sentymentalni idioci tak mówią. Karen nie chciała być idiotką.
- Teraz może rozpakujesz prezenty, kochanie? – przypomniała matka, patrząc z uśmiechem na dziewczynę. Jej oczy mówiły: „czemu ja ci muszę o wszystkim przypominać?” Zawsze tak robiła – upominała tylko wzrokiem, zachowując pozory przy ludziach.
- Tak, mamo – odparła grzecznie dziewczynka, w środku aż gotując się ze wściekłości. Nigdy nie rozumiała matki, której zależało na opinii innych, która uwielbiała ją karcić nawet za najdrobniejsze przewinienie.
Dziewczyna odwijał kolejno wszystkie paczki. Standardowo; nowe, eleganckie szaty, futerał na różdżkę, kilka książek i... zaraz, zaraz, prezent od babuni Pewder!
Szkatułka.
Z dziwnymi skrzydłami, lekko wystającymi z wieczka.
Szkatułka błyszczała, jakby była pomalowana lakierem.
- Mugolska, ręczna robota – powiedział babunia, nachylając się ku przybranej wnuczce. – Uznałam, że czas dać ci coś wyjątkowego. To puzderko dostałam od męża, a on otrzymał to od matki. Jest w naszej rodzinie od wielu lat, pamiętaj. Te skrzydła... – Zamyśliła się. – One mają symbolizować wolność. Pamiętaj, nigdy nie daj się stłamsić innym,. Mów co chcesz i rób co chcesz. Bądź sobą. A potem... Potem zrób z tym co ci się żywnie podoba.
Karen skinęła głową i prędziutko wymknęła się z pokoju, chowając szkatułkę do szafki. Kiedy wróciła, matka upomniała ją szeptem, że nie powinna wychodzić. Padły ostre słowa, jak zwykle zamaskowane uśmiechem i poufałym uściskiem córki, który maskował bolesne uszczypnięcie w bok. Jak zwykle.


*

- Karen, co robisz?
Odwróciła się, przestraszona, szkatuła wypadła jej z rąk.
- To ty! Przeraziłeś mnie, Adrien. Porządkuję w szufladzie. Popatrz tylko, co znalazłam! Niesamowite, ileż to ja ważnych przedmiotów chomikuję w szafkach...
Spojrzał na nią z uśmiechem i delikatnie wyjął pudełeczko z jej rąk.
- A co w środku, moja pani?
Zachichotała i odebrała mu znalezisko.
- Kiedyś dostałam to od babci. Nazywałam to „skarboszkiem”, wiesz. Chowałam tam swoje skarby, wszystko co było dla mnie ważne i mieściło się w tym... Przestań się śmiać! – Dała mu delikatnego pstryczka w nos, żeby się uspokoił. – Poza tym, schowałam to w tę szufladę dopiero kilka lat temu, „skarby” mogą być w miarę aktualne... Otworzymy?
- Łaaa, duchy z przeszłości będą nas prześladować jeśli to zrobimy!... Łaaa! – Adrien wstał, wywalił język na wierzch, wywrócił oczami i zaczął podskakiwać.
- Kochanie, kiedy na ciebie patrzę, to nie wierzę, że masz trzydzieści lat... – zaśmiała się Po chwili spoważniała i rzekła:
- Jak będę to otwierać, to masz się nie śmiać. Dobrze?
- Okej, okej. A uśmiechać się pod nosem mogę?
- Adrien!
- No, dobra.
Karen uniosła wieko puzderka. W środku znajdował się plik kartek, kamień, pierścionek, kolczyki, wisiorek, plastykowa spinka, kosmyk włosów, parę fotografii, mały notesik. Karen westchnęła. Adrien wyciągnął ze „skarboszka” notesik, który miał na okładce białą sowę o czerwonych oczach.
- Co to jest?
- Nic, nic. –Wyrwała mu zeszycik. – Takie moje zapiski z lekcji. Nie wolno było na lekcjach rozmawiać, więc tak się porozumiewałam z koleżankami. Poczytamy wieczorem w łóżku, co?

*

- To jak, kochanie? Czytamy?
- Jasne. Moja droga, ciekaw jestem co myślałaś jako podlotek... O czym rozmawiałaś... Co robiłaś...
- Adrien, ty tylko o jednym myślisz!... – zawołała ze śmiechem.
Oboje usadowili się wygodnie. Karen przewróciła okładkę i rozpoczęli lekturę.

*

Znowu to samo!!!!!!!!!
Co on znów zrobił?
Zapomniał o moich urodzinach. Bebe, ja nie mogę... Ile razy może o czymś zapominać?
To tylko facet, Kar. Nie przejmuj się. Lepiej zakręć się koło Blacka, on na ciebie patrzy jak na ciasteczko. Wyjątkowo smakowite ciasteczko...
Serio???????????????????
No, serio.
Hej, no, weź przestań. Naprawdę?
No tak!
Klawo!

*

I co? Jak tam z Blackiem?
Ech, ciągle tak samo. Dużo się nie zmieniło, chodzimy ze sobą , ale jest... nudno. Chyba zerwę. Mam dosyć facetów na całe życie!!!!!!!
Znowu?
[/i]CO?? [/i]
Nic, nic. Jak z nim zerwiesz to mogę go sobie wziąć?
Jasne, bierz. Skoro lubisz odpadki...
Nie moja wina, ze ty chodziłaś z prawie każdym fajnym facetem!
Ja korzystam z życia, kochana.
Korzystaj, korzystaj, ale bez przesady.
Okej, okej.
IDZIE!
Uch, ale było. Smith jest straszny. Taka mantykora, że nie wiem.
Dokładnie. Ble, znów jest. Koniec gadania.
Jeszcze kartkę zabierze...

*

I co? Nie zerwałaś z nim!
Jest zbyt słodki. I jaki romantyczny! Widziałaś co dziś zrobił!
Taak, nie każdy chłopak odważyłby się na coś podobnego...
No pewnie! A znasz inego, który chodziłby po szkole i wrzeszczał:” KOCHAM KAREN!”??????????????????
Szczerze? Nie.
No właśnie.

*

Cisza. Przerwał ja Adrien.
- Nie wiedziałem, że chodziłaś z Blackiem.
- Ja... To było tak dawno, sama o tym zapomniałam. To nie było nic poważnego! – po raz pierwszy okłamała męża.

*

- Syriusz... Ja chciałam ci powiedzieć, że przepraszam... To był błąd. Nie powinnam była zrywać. Kocham cię. – Zacisnęła powieki, w oczekiwaniu na „sorry, mała, za późno”.
Zamiast tego poczuła ręce Blacka na swojej talii i usłyszała:
- Ja też cię kocham.
A potem to już musieli się pocałować. To było obrzydliwie romantyczne, jak to w życiu często bywało. Wtedy tego nie zauważyła, podobało jej się.
Chodzili ze sobą dwa lata; potem Syriusz wyjechał na studia, chciał zostać Mistrzem Transmutacji. Pożegnanie było okropne.
Płakała. Nie chciała tego, obiecała sobie, że tego nie zrobi, ale... nie mogła się opanować.
- Nie płacz, mała. Ja wrócę, a poza tym nie wybieram się na wojnę! – żartował. Niestety, kilka lat później, kiedy już kończył studia i mieli kupić sobie mały domek i mieszkać w nim razem, mieć wiele dzieciaków, pobrać się... wybuchła wojna. Ginęli ludzie, Karen modliła się, żeby przeżył. Potem okazało się kim naprawdę jest jej narzeczony. Modliła się wtedy, by zginął. Tak się nie stało, przeżył, ale trafił do Azkabanu. Nienawidząc go i jednocześnie mając w pamięci dawne chwile – nadal chciała, by umarł.

*

- Mhm, nie wiedziałem, że interesowałaś się tylko chłopakami...
- Jakbym się interesowała dziewczynami, to nie byłoby cię tutaj, Adi.
- Bardzo śmieszne. Ale cieszę się, że tu jestem – przytulił ją mocno.
Karen kartkowała notesik. Znalazła na końcu kartkę zapisaną gęstym maczkiem. To było jej pismo. Wysunęła się delikatnie z objęć męża i zaczęła czytać. Adrien podczytywał jej przez ramię.

*

Nie potrafię dać sobie z tym rady. Ogarnia mnie takie dziwne uczucie, kiedy pomyślę sobie: „jestem z nim już tak długo.” To jest... niesamowite. I bardzo głupie. Czasami mam ochotę zerwać, tak jak kiedyś to nierozważnie zrobiłam; ale powstrzymuję się, mając w pamięci tamto wydarzenie. Miałam wtedy szczęście, że mnie jeszcze chciał. A uczucie to zabijam, czytając. Nie zastanawiam się nad nim, nie próbuję analizować – czuję, że nie wyszłoby mi to na dobre. A może się boję? Sama nie wiem. Wiem tylko jedno: chcę być z Syriuszem i będę o to walczyć, jeśli zajdzie taka potrzeba. Ufam mu bezgranicznie. Jestem pewna, że nigdy by mnie nie okłamał; nie mamy przed sobą sekretów. Zaufanie to według mnie podstawa związku. Jeszcze nikomu, nawet Bebe tak nie wierzyłam jak jemu. Tak będzie zawsze, jestem pewna.

*

Znów nieznośna cisza. Znów przerwał ją Adrien.
- Głupie to, prawda?
Nie odpowiedziała.
- Kochałaś go – kontynuował – ale nie walczyłaś o niego. Masz wyrzuty sumienia, znam cię. Słuchaj, nie musieliśmy tego czytać. Jeżeli cały ten „skarboszek” jest pełen takich wspomnień, to zamknijmy go i schowajmy na dno szafy... albo wyrzućmy. Dobrze?
- Jesteś kochany. Ale ja muszę przez to przebrnąć, przeszłości nie zmienię. To normalne, ze się rozklejam... w końcu to moje dawne życie, to już nie wróci... no i mam trochę wyrzutów sumienia, ale to także normalne... w takiej sytuacji...
- Już dobrze, kochana. – Pogłaskał ją po włosach. – Już dobrze, rozumiem. – Nie powiedział słowa o kłamstwie. Rzeczywiście... rozumiał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
natasza
Początkujący czarodziej



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Nie 23:09, 18 Cze 2006    Temat postu:

2.

- Aaadrieeen! Adrieeen!
- Tak? Coś się stało?
- Nie, nic szczególnego w sumie.
- Karen, nie strasz mnie. Myślałem, że coś z dzieckiem nie tak... No, nie rób takiej miny. O co chodzi?
Karen uśmiechnęła się przymilnie i chwyciła męża za rękę,
- Przypomniał mi się skarboszek.
Adrien przestał się uśmiechać i odparł poważnie:
- Po ostatnim razie jadłaś tyle co nic, nie mogłaś spać... O nie. Więcej tam nie zajrzysz, choćbym miał rzucić na ciebie Imperiusa!
- Proszę...
- Pod żadnym pozorem!

*

Karen gładziła się po ogromnym brzuchu, uśmiechając się czule. Była w dziewiątym miesiącu ciąży i w każdej chwili mogła - jak to określał Adrien - „eksplodować”. Dlatego też po jej szkatułkę ze skarbami z przeszłości poszedł mąż, który nie chciał, by żona musiała się schylać i grzebać w starych papierach. Zdaniem Karen przesadzał, ale jednocześnie cieszyła się z tej jego opiekuńczości.
- Mam!
- Co masz?
- Przyniosłem ten twój skarboszek.
- Dziękuję, jesteś kochany. Schyl się no tutaj – cmoknęła męża w nos. – Czekaj, wylosuję coś.
- Co to, Karen?
Wyciągnęła rękę, w której trzymała kosmyk ciemnoblond włosów.
- Czyje one są?
- Och, nieważne.
- Kar, zawsze tak mówisz... czyje są te włosy? No, bo robię się zazdrosny!
- Spokojnie, spokojnie. Jeszcze dziecko przestraszy się tych twoich ryków i nie będzie chciało wyjść z mojego przytulnego brzuszka. Opowiem ci wieczorem, muszę powspominać. Zostaw mnie samą, proszę. Idź i popracuj trochę nad książką, może będziesz drugim Lockhartem jak się postarasz.
- Ja nie piszę o moich wspaniałych czynach...
- Bo takowymi się nie splamiłeś...
- ... tylko o przekleństwach średniowiecznych. Hej, ja dokonałem mnóstwa wspaniałych czynów!
- Oczywiście. Ale teraz już idź.

*

- Zanieś ten list Syriuszowi, dobrze? – Karen przywiązała pergamin do nogi brązowej sowy – Piórka – i raźno pomaszerowała do kuchni, z zamiarem zaparzenia herbaty. Nie popłuczyn, które zawsze podawała matka, ale porządnej, ciemnej herbaty z imbirem. Mugolski wynalazek, a tak świetnie robił na przeziębienia – niczym najlepszy eliksir.
Karen zrobiła herbatę, po czym wzięła filiżankę i wyszła z domu na łąkę. Lubiła tam chodzić, mimo że matka patrzyła na to niechętnie. Teraz oberwałoby się jej podwójnie - miała katar. Na szczęście mamy nie było, siedziała jeszcze w Ministerstwie. Kar usiadła na kępie soczyście zielonej trawy, ujęła filiżankę w obie dłonie, po czym powąchała napój, rozkoszując się jego aromatem i aż wzdychając z rozkoszy. Ostrożnie się napiła, po czym zepsuła nastrój chwili potężnym kichnięciem, przez które o mało nie upuściła naczynia. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wydmuchała nos.
- Cześć! – usłyszała nagle.
Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła wysoką, pulchną dziewczynę o bardzo długich włosach – miały taki dziwny kolor, miodowy?, bursztynowy?, brąz ze złotem. Ładne. Miała duży nos, a na nim kilka delikatnych piegów, jak i Karen.
- Cześć – odparła – czy my się znamy?
- Jeszcze nie. Nudziło mi się, więc przyszłam tutaj, no i zobaczyłam ciebie. Jestem zaziębiona i nie powinnam tego robić, ale... co tam, lubię tę łąkę.
- Ja także! – wykrzyknęła Karen z radością. – To znaczy, ja też lubię tę łąkę, no i też jestem zaziębiona. Dlatego zrobiłam sobie tę herbatkę na zaziębienie, chcesz skosztować?
Dziewczyna najpierw powąchała herbatę, co ucieszyło Karen jeszcze bardziej: to chyba była jej bratnia dusza!
- Mm, pyszna! A tak właściwie, jestem Monik, pochodzę z Niemiec, a tutaj wylądowałam przypadkowo, szczerze mówiąc. Chodzę tutaj do szkoły, wiesz, nie chciałam jechać, ale rodzice uznali że to dla mnie wielka szansa. Teraz są ferie i powinnam być z matką, ale nie stać mnie na bilet na samolot, wiesz jak to jest. Zbieram dopiero kasę i mam nadzieję, że za rok wakacje spędzę z mamą.
- Świetnie! Ja jestem Karen i mieszkam tutaj, ale niedługo się wyprowadzam; za dwa tygodnie będę już w wymarzonym domku, będę czekać na narzeczonego.
Ani się obejrzała, a już Monik znała wszystkie szczegóły jej życia, odpowiednio zmodyfikowane – dla Monik wersja życia Karen była kompletnie pozbawiona magii. Kar żałowała Monik, często miała przemożną ochotę wyznać jej prawdę – ale milczała. Monik za to opowiedziała jej wszystko o sobie. Tak się zaczęła przyjaźń dziewczyn – spotykały się codziennie, rozmawiały, czytały albo po prostu milczały. Było im ze sobą dobrze.

*

- Adrien, było nam ze sobą tak dobrze... Monik była wspaniała.
- Była? Ona już nie żyje?
- Właśnie to jest najniezwyklejsze. Kiedy minęły dwa tygodnie i wyprowadziłam się do domu, w którym miałam żyć z Syriuszem, nasze pożegnanie było straszne – płakałyśmy obie, przyrzekałyśmy się odwiedzać i... obcięłyśmy sobie po kosmyku włosów, wiesz, na wieczna pamiątkę. Takie dziewczęce głupotki, rozumiesz. No i kiedy zaczęłam przemyśliwać o spotkaniu z Monik i postanowiłam odwiedzić ją następnego dnia, moja mama przeczytała w mugolskich Nowinach, że...

*

Zaginęła panna Monik Kurten, lat dwadzieścia. Ktokolwiek ją widział proszony o kontakt pod numerem...

*

- Kar, słyszałaś? W mugolskiej gazecie piszą, że zaginęła Monik Kurten. Wiesz, ona jest podobna do tej twojej koleżanki. A wiesz kto to naprawdę Monik? Ona walczyła przy boku Dubledore’a przeciwko Sama-Wiesz-Komu, razem z twoim Syriuszem. Tak naprawdę nie zaginęła, tylko zginęła. Dziś w pracy o tym mówili, chociaż to niebezpieczne. Przybył Dumbledore i wszystko nam opowiedział. Chce stworzyć tajny wydział do walki z Sama-Wiesz-Kim.
- Jak zginęła ta dziewczyna?
- Nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić... Ale dobrze, widzę, że się interesujesz tym, co teraz najważniejsze; obrzydliwe przekleństwo. Umierała powoli, nie odzyskawszy przytomności. W Świętym Mungu nie potrafili jej pomóc, nawet Dumbledore nie mógł nic zrobić.

*

- Była czarownicą, jak i ja. Zataiłyśmy to nawzajem przed sobą... Nie mogę przeboleć, że nigdy jej nie powiedziałam. Pocieszam się myślą, że skoro walczyła z Dumbledore’m, to może on lub Syriusz jej powiedzieli kim byłam. W każdym razie, chciałam po tym zdarzeniu walczyć przeciwko Sam-Wiesz-Komu, ale ani Syriusz, ani matka mi nie pozwolili.
- No i dobrze, bo może nie byłoby cię tutaj, gdybyś postawiła na swoim! – rzekł z przyganą Adrien.
- Och, Adi, Monik była świetną przyjaciółką...
Przytulił ją mocno i powiedział:
- To nie twoja wina, że nie żyje. Sama wybrała.
- Ale brakuje mi jej czasami. Ogarnia mnie taki dziwny nastrój... Bo mam przecież wielu przyjaciół, lepszych niż Monik, ale to dlatego, że ona nie żyje... Zastanawiam się jakby to było, może byśmy się bardziej zaprzyjaźniły, a może byśmy straciły kontakt?
Adrien pokręcił głową.
- Może zaprosisz Terry żeby się rozerwać, co? Albo wyślemy sowę do Christine i Freda... Albo przyjedzie Molly, tak, w końcu tak bardzo chciała ci pomóc...
- Cóż, może być Molly. Jej dzieci są teraz w szkole, przynajmniej w domu będzie spokój. Ted i Eddie to straszne łobuzy! Mam nadzieję, że nasze dziecko takie nie będzie. Wyślij sowę, albo nie, lepiej zafiukaj.
- Już się robi, kapitanie!

*

Karen i Monik siedziały w londyńskiej kawiarni, popijając kawę z goździkami i zajadając konfitury z róży.
- Monik, myślałaś już o tym, że kiedyś prawdopodobnie wyjdziesz za mąż i będziesz mieć dzieci?
- Taa, często o tym rozmyślam. Mój mąż to nie może być byle kto, przecież to z nim spędzę resztę życia.
Karen przełknęła konfiturę i odparła:
- A dzieci? Ja chciałabym mieć ich całą gromadkę, może czworo?...
- Mnie wystarczyłoby jedno, ale porządne, Kar.
Chwila milczenia.
- Poza tym, Karen, obawiam się, że za mąż nie wyjdę.
- A dlaczego nie?
- Nie jestem ładna, a mężczyźni lubią ładne kobiety.
- Ty? Ty jesteś bardzo ładna, popatrz na mnie! Wyglądam strasznie, a ty jesteś śliczna! Masz wspaniałe włosy, kiedy tutaj weszłyśmy, wszyscy mężczyźni je podziwiali
- Ale włosy to nie wszystko. Ty przynajmniej jesteś chuda.
- Ale ty gruba nie jesteś, jesteś akurat! Ja to sama skóra i kości, chciałabym mieć twoją figurę.
- A ja twoją.
Śmiech.
Radosne popołudnie, jeden z wielu cudownych dni spędzonych z Monik. Nie było idealnie, dziewczyny często się kłóciły. Zazwyczaj o drobiazgi. Ale i tak było świetnie; nigdy nie wątpiły w swoją przyjaźń.
- Zamieszkamy kiedyś razem, co? Ja, ty i nasi mężowie. No i nasze dzieci.
- Monik, ty to masz pomysły!
- ..i będziemy hodować...mm... myszoskoczki.
- Będziesz słynną... dyrygentką!
- A ty największą złośnicą na świecie, mała żmijo. Hej, a tak naprawdę to co będziesz robić w przyszłości?
- Chyba będę... lekarzem. Fajna praca.
- No, tak. Ja chcę być archeologiem.
- Ambitnie, kochana.
- Złośnica.


*

- Wiesz, wspomnienie o Monik wcale nie było złe. Ani nieprzyjemne. Po prostu... takie dziwne uczucie, kiedy się coś wspomina, słodko-gorzkie... Rozumiesz?... I...
Płacz dziecka.
- Adi, ja pójdę. Tala płacze, pewnie jest głodna.
- Idź, idź. Ja nie wiem, jak ty rozróżniasz które z nich płacze.
Wziął do ręki zdjęcie, które przed chwilą oglądała jego żona. Na czarno-białej fotografii były dwie dziewczyny; jedna wysoka, druga niska; jedna pulchna, druga szczuplutka. Obydwie się uśmiechały i machały do niego.

CDN. Kiedyś...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin