Forum Lochy
Gdzie Snape mówi dobranoc...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Harry Potter I Wrota Królestwa Cieni

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Viga
Charłak



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Dark Valley.

PostWysłany: Pon 15:47, 24 Lip 2006    Temat postu: Harry Potter I Wrota Królestwa Cieni

Słówko od-autorskie:
Opowiadanie dłuższe, z założenia na około czterdzieści rozdziałów. Popełnione prawie dwa lata (w przybliżeniu) temu, kiedy jeszcze byłam wielką fanką Pottera. Zamieszczane już na innych forach.
Z góry uprzedzam, że strasznie niekanoniczne, więc za to proszę nie bić. Co najwyżej za sam pomysł i treść Smile Jak się zapewne sami domyślicie, nie zawiera wydarzeń z części szóstej pani Rowling. Dlatego, że stare.
Oczywiście niebetowane, jak każde moje opowiadanie.
Oddaje pod nóż.



Harry Potter I Wrota Królestwa Cieni.
`Dedykowane Dream, mojej muzie i natchnieniu podczas pisania wszelkich form literackich.


Rozdział I
Zwykłe dni.


Była cicha i chłodna noc. Wiatr świszczał w koronach drzew, jakby przypominając mieszkańcom Little Whinging o kończącym się niebawem lecie. Ulice były puste i wyjątkowo przerażające; sprawiały wrażenie, jakby lada chwila zza rogu którejś z nich miała wyskoczyć przerażająca postać. Żadna żywa istota nie krzątała się tej pory pośród otulonej płaszczem ciemności okolicy.
Większość mieszkańców Privet Drive spała smacznie w swych ciepłych łóżkach, chcąc zapewne odpocząć i zapomnieć o trudach jakżeż upalnych i męczących dni w tym lecie.
Wśród tych pogrążonych w letargu domostw, znalazł się jeden budynek, w oknie którego wciąż paliło się nikłe światło. W pokoju na piętrze nadal tliła się mała świeczka, dając w ten sposób cienki i wyjątkowo mały snop jasności. W tym właśnie pokoju, przy biurku, wśród sterty książek z przedziwnymi tytułami, oparty o blat siedział nastoletni chłopak. Jego kruczoczarne i wyjątkowo rozwichrzone włosy spadały mu do oczu tak, iż ledwo widział litery zapisane na stronicach ksiąg. Zza okularów spoglądały niezwykle zielone oczy, w których wnętrzu czaiły się prawie niewidoczne żal i smutek.
Chłopak niecierpliwie odgarnął ręką włosy, wiedząc iż czynność którą wykonuje jest bezsensowna, gdyż po chwili kosmyki znów opadły na twarz. Młodzieniec westchnął, nie przestając wertować opasłego tomu, którego nazwa brzmiała: "Historia odwiecznej magii". Chłopak czuł się niezwykle znudzony lekturą, w której nie wykrył nic ciekawszego ponad najróżniejszą ilość dat, której nie był w stanie spamiętać.

*W roku 1567 miał miejsce masowy bunt Trolli. Wydarzenie niezwykle
ważne wśród historii rodu czarodziejskiego, zaowocowało zadziwiająco
szybkim rozejmem pomiędzy Trollami, a stworzeniami pokroju Olbrzymów*,
któreż to z niewiadomych przyczyn jednakże nie zamierzały sprzyjać
Czarodziejom. Gdy w rok później, tj. w 1568 Trolle zerwały pakt
z naszymi przedstawicielami, doszło do niezliczonej liczby zabójstw
poprzedzonej atakami w/w stworzeń na osady czarodziejskie.
W jednym z owych buntów, w roku 1572 zamordowany został z zimną
krwią wielce szlachetny i niebywale mądry Zaccheus Garland Zebulun.
Ministerstwo za wszelką cenę dążyło do przywrócenia jego duszy z drogi
umarłych. Wtedy to powołano niezwykle tajną wtenczas Komisję do
Spraw Obrony Czarodziei przed innymi Stworzeniami; istniejącą od wcześniejszych
lat w niebywale maleńkim zarysie.
Zadaniem Komisji stało się wychwytywanie ...*
*


Nastolatek przerwał na chwilę, ziewając przeciągle. Jego oczy stawały się niemożliwie ciężkie, gdy coraz bardziej zagłębiał się w tekst. Spojrzał kątem oka na brzeg biurka, gdzie leżał kawałek pożółkłego i pozwijanego w rulon pergaminu, a tuż obok niego kałamarz z atramentem, w którym moczyła się końcówka pięknego, orlego pióra. Młodzieniec z wahaniem sięgnął po kartę. Przez chwilę jego oczy przebiegły obojętnie pomieszczenie, by potem powrócić ponownie do rulonu. Drżąca ręka pisała powoli i starannie wielki, ozdobny nagłówek u góry: "Wpływ Trolli na egzystencję czarodziejską".
- Potter! - Drzwi do niewielkiego pokoiku otworzyły się z hukiem.
Stanął w nich wysoki, rosły mężczyzna z twarzą koloru dojrzałego pomidora. Jego małe, złorzeczące oczka świdrowały dogłębnie postać chłopca.
- Słucham, wuju? - Nastolatek najwidoczniej nie przejął się zachowaniem mężczyzny.
- Potter! Co ty... ty... - Piana ciekła "wujowi" z ust, gdy próbował wypowiedzieć choćby słowo w przypływie gniewu. A że nie był w stanie mówić i pienić się równocześnie, toteż przy każdym głębszym pomruku, wypluwał ślinę. Wyglądało to tak zabawnie, iż młody Potter uśmiechnął się bezczelnie, patrząc na wysiłki krewnego.
- Mógłby wuj mówić nieco wyraźniej? - Słowa młodszego wyraźnie ociekały ironią.
- Co ty... co ty robisz o tej porze! - zdołał w końcu wykrzyknąć na całe gardło wuj.
Tamten wzruszył ramionami, wskazując powoli i od niechcenia na książki piętrzące się przy stanowisku pracy.
- Uczę się - przyznał.
- Natychmiast spać! NORMALNI ludzie chcą odpocząć! - warczał wściekle wujaszek.
- A czy ja komuś przeszkadzam, wujku Vernonie? - Nie rozumiał Potter.
- Spać! Natychmiast!
Chłopak westchnął widząc, że nie przekona Vernona, aby zostawił go w spokoju. Odwrócił się w stronę biurka i jednym dmuchnięciem zgasił świeczkę. Vernon obserwując to w milczeniu, w końcu raczył uwolnić siostrzeńca od swojej osoby i wyszedł zamykając drzwi. Potter cichutko wstał z krzesła i położył się na skrzypiącym łóżku.
Był chłopcem niezwykle ważnym w świecie, z którego pochodził. Dzięki jego narodzinom, nikła nadzieja wstępowała w serca tych, którzy przez lata bali się wyjść z domów w obawie o własne życie. To on, bez niczyjej pomocy zdołał jako niemowlę pokonać wielce, jakby się zdawało, potężnego i niedoścignionego czarnoksiężnika Lorda Voldemorta. Ten właśnie chłopiec, Harry Potter, mieszkaniec Little Wihinging stawał się jedyną szansą świata czarodziejskiego, z którego pochodził. Nadzieją na lepsze jutro i na wolność. Nadzieją na szczęśliwe życie. Nadzieją na pokonanie Lorda Voldemorta.
W szmaragdowym oku zalśniła łza. Myśli Harry'ego mimowolnie powędrowały ku wydarzeniom sprzed dwóch miesięcy, gdy wspólnie z przyjaciółmi miał okazję stanąć w walce przeciw poplecznikom Czarnego Pana. Przypomniał sobie osobliwe zachowanie Rona, niebywałą odwagę Neville'a, panikę reszty i swoje własne zaciekawienie niezwykłą komnatą w Departamencie Tajemnic, w której znajdował się równie dziwny Łuk ...
Ostatnia myśl zeszła na ciemnowłosego mężczyznę. W chwili, gdy Potter widział go po raz ostatni, tamten spadał prosto w tenże Łuk, trafiony precyzyjnie wycelowanym zaklęciem Bellatrix Lestrange, popleczniczki Lorda Voldemorta. Syriusz Black. Ojciec chrzestny Harry'ego Pottera. Najlepszy przyjaciel ojca chłopca... Ten, który podarował mu Błyskawicę... Ten, który pośpieszył mu na pomoc, samemu ginąc. Harry'emu wydawało się, jakby w ciągu kilku chwil cały świat zawalił się dla niego diametralnie.
Teraz już było lepiej. Powoli zaczynał się przyzwyczajać do samotności, jego wiecznej przyjaciółki. Nie wybuchał niepohamowanym płaczem na najdrobniejsze wspomnienie czy też wzmiankę o Syriuszu Blacku, jak to miało miejsce zaledwie miesiąc temu. I choć w głębi duszy krzyczał z rozpaczy i bezsilności, jakaś jego cząstka wiedziała, że nic nie może zrobić, a użalanie się nad sobą jedynie pogorszy już złą sytuację.



Rozdział II
Wyniki SUMów i mnóstwo listów.


Harry tak naprawdę nie był nigdy do końca pewny, w jakim humorze są Dursleyowie każdego dnia. Chwilami cała trójka zdawała się ignorować chłopaka, innym razem znowu żadne nie przepuszczało okazji, aby mu coś wygarnąć. Młody czarodziej zdołał już przyzwyczaić się do tak powierzchownego i niemiłego zachowania ze strony swej jedynej rodziny. Nie obchodziły go nieustanne pomrukiwania wuja Vernona, wrzaski ciotki Petunii ilekroć wchodził do kuchni, czy też nawet nerwowe odskakiwanie Dudleya, kiedy jego anormalny kuzyn zbliżał się choćby na metr.
Tego dnia Harry obudził się wyjątkowo wcześnie. Otworzywszy oczy, od razu sięgnął dłonią ku nocnej szafce, gdzie wczorajszego wieczoru pozostawił swoje okulary. Założywszy oprawki na nos, niespiesznie usiadł na skrzypiącym łóżku. Jego wzrok mimowolnie powędrował ku lewej ręce, gdzie wskazówki zegarka pokazywały godzinę 6:34 rano. Chłopak westchnął zrezygnowany i zwlókł się z łóżka. Powędrował wzrokiem po całym pokoju w celu odszukania jakiejkolwiek pary spodni, która nadawałaby się do dziennego użytku. Zmarszczył brwi na widok całej sterty ubrań, książek i różnych dziwnych przyborów porozrzucanych wewnątrz pomieszczenia. Trzeba będzie to posprzątać, pomyślał, zdegustowany.
Po długich i wnikliwych oględzinach wreszcie udało mu się odnaleźć jedyną możliwą do założenia parę spodni. Niezmiernie zadowolony z efektu swej długiej i mozolnej pracy w „Stajni Augiasza”**, udał się czym prędzej w stronę łazienki, aby choć przez chwilę móc zaznać rozkosznie zimnej wody.
W wielce dobrym humorze podszedł do swojego biurka, na którym w dalszym ciągu leżały początki jego wakacyjnej pracy domowej. Sięgnął po nie ręką i zaczął czytać. Po dłuższej chwili jednak zrezygnował z tej czynności, stwierdzając jedną rzecz: to zadanie nadawało się najwyżej na N. Trolle raczej nie mają jadu usypiającego, stwierdził w myślach. Trzeba będzie jeszcze raz napisać to zadanie.
- Złaź na śniadanie, leniu! - Dał się słyszeć „słodziutki” głos ciotki Petunii.
Harry coraz mniej zachwycony nadchodzącym dniem, odłożył ponownie pergamin na jego pierwotnym miejscu. Rozglądnąwszy się po pokoju ostatni raz, sięgnął ręką do klamki w drzwiach. Otworzył je i po kilku sekundach już znalazł się na piętrze. Zrezygnowany, ruszył w stronę schodów wiodących w dół.
Harry wszedł do swojego pokoju i zamknął drzwi. Usiadł spokojnie na łóżku i zapatrzył się w sufit. Najprawdopodobniej byłby tak spoglądał do wieczora, ponieważ nie miał akurat nic lepszego do roboty, lecz jego rozmyślanie zakłóciło natarczywe stukanie. Zdezorientowany chłopak, rozejrzał się w popłochu po pokoju, szukając źródła hałasu. Jego wzrok padł na okno, za którym dostrzegł Hedwigę w towarzystwie Świnki i trzech nieznanych mu bliżej sów. Początkowo zdziwił go fakt tak dużego tłoku przed oknem. Zaraz jednak spojrzał na kalendarz wiszący na ścianie. No tak!, pomyślał. Przecież dziś są moje urodziny! Nie tracąc dłużej czasu, podbiegł do okna i otworzył je na oścież. Ptaki jeden po drugim wleciały do pokoju. On zaś usiadł na łóżku i spokojnie czekał, aż sowy „wyhuczą się” i podlecą do niego. Pierwsza uczyniła to Hedwiga. Potter ostrożnie usadził sobie śnieżną sowę na kolanach i odwiązał od niej dwie duże paczki.
- Dzięki, Hedwigo – szepnął.
Sowa zahukała przyjaźnie i uszczypnęła chłopaka dziobem w rękę. Harry uwolnił ją z uścisku, po czym ptak radośnie fruwając wkoło, wleciał do swojej klatki umiejscowionej na starej, wyniszczonej szafie.
Młody Potter zwrócił spojrzenie w stronę paczek leżących na posłaniu. Nie były zbyt wielkie, jednak w sam raz, by bez przeszkód mógł się do nich zmieścić np. przeciętny torcik. Po dłuższym namyśle Harry sięgnął ręką po ten większy pakunek. Obejrzał go dokładnie w dłoniach, nie rozrywając jednak papieru. Dostrzegł niewielki liścik przyczepiony do wieka prezentu. Drżącymi z podniecenia rękoma sięgnął po wiadomość. Rozwinął ją i pełen nadziei zaczął czytać.

Drogi Harry!
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
Jak sobie radzisz z mugolami? Czy bardzo Ci dokuczają? Tata wczoraj przyszedł do domu zaraz po pracy i powiedział nam, że coraz więcej osób ginie. Zastraszające jest to, że jest dużo czarodziei.
Fred i George kazali Cię pozdrowić. Nieźle im idzie ten interes na Pokątnej. Produkują coraz więcej tych swoich gadżetów i mają całe masy klientów. Ostatnio wymyślili nawet Pierniczki Wybuchowe. Mama ciągle nie może jakoś przetrawić ich decyzji, ale najbardziej złości się, kiedy przynoszą do domu trochę tych swoich wyrobów.
Jesteśmy w Kwaterze Głównej od kilku dni. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy
Pozdrowienia

- Ron

PS. Przesyłam Ci kilka książek o Quidditchu. Chciałem kupić o Aurorach, ale mama stwierdziła, że byłoby to wydawanie pieniędzy na darmo, bo nie wiadomo nawet czy dopuszczą Cię do niektórych przedmiotów.
PS.2. Mam 1W, 3P, 2Z, 2N i 1 O! O z Eliksirów i N z Wróżbiarstwa i Historii Magii. Chyba nie będę Aurorem. Świnka też powinna przylecieć, bo mama wysłała ją z życzeniami do Ciebie.

Harry czuł się nieco rozczarowany po przeczytaniu tego listu. Ron w gruncie rzeczy nie przesyłał żadnych, nawet zaszyfrowanych, informacji w związku z przewidywanym terminem przyjazdu Pottera do Kwatery. Ale czy przyjaciel mógł mu się dziwić? Istniało olbrzymie niebezpieczeństwo, że jakakolwiek poczta, która była wysyłana w ostatnich czasach, mogła zostać przechwycona przez sługusów Lorda Voldemorta, co bardzo niekorzystnie wpłynęłoby na szanse przeciwników Czarnego Pana.
Nasz bohater odłożył na chwilę list od przyjaciela i spojrzał w kierunku drugiej, nieco mniejszej paczki wciąż leżącej na pościeli. Sięgnął po nią ręką i zdumiał się, gdy pakunek odskoczył w tył. Zaintrygowany chłopak, chwycił prezent obiema rękami z całej siły. Dostrzegł malutką karteczkę tuż przy kokardzie, jednak nie przejął się nią. Ważniejszą rzeczą było dla niego sprawdzenie, co też tak niezwykle "ruchliwego" mogłoby znajdować się w tym pudełku i co najważniejsze: Czy to było coś ŻYWEGO?
Ostrożnie, aby nie przestraszyć TEGO CZEGOŚ, na wypadek, gdyby okazało się niebezpieczne, uchylił wieko pakunku. Przez chwilę nie był w stanie wymówić choćby słowa, wpatrując się jak urzeczony w swój tegoroczny prezent. Owa niespodzianka posiadała bowiem cztery pary kończyn, czarne futerko, długiej, kędzierzawe uszy, a z karku wystawało coś niewiarygodnie małego i Potter mógłby przysiąc, że były to pióra. Zdezorientowany solenizant rozejrzał się wkoło, jakby poszukując najmniejszego choćby wsparcia, podczas gdy zwierzątko ,wyglądające niczym niewielki "piesek", szczekało wesoło.
Harry zgarnął dłonią kartkę urodzinową przywieszoną wcześniej do pudełka. Rozłożył ją i zdumiony zaczął czytać.

Harry!
Wszystkiego najlepszego na 16 - te urodziny!
Jak się miewasz? Czy nie dokucza Ci czasem samotność? Och... co ja piszę! Na pewno dokucza. Już od kilku dni jestem w Kwaterze. Pan Weasley poinformował mnie, że niedługo też do nas dołączysz. To wspaniale!
Przesyłam Ci dość specyficzny prezent urodzinowy, gdyż jak już może zauważyłeś jest całkiem żywy i nieco... odmienny od tego, na co wygląda. Zresztą, cóż Ci będę przynudzać? Harry, to jest Anies, Anielski Piesek***. Dziwna nazwa, to fakt. To zwierzątko jest na razie małe, lecz kiedyś urośnie do rozmiarów Hipogryfa i będzie, w miarę możliwości, latało. Anies pomaga nam, gdy znajdujemy się w prawdziwych tarapatach. Potrafi bezbłędnie wyśledzić, jak na psa przystało, istotę znajdującą się o 50 metrów od właściciela. Ponadto posiada, podobnie jak Feniks, uzdrawiającą moc poprzez swoją ślinę, a jego ugryzienie może być śmiertelne dla wroga, jeśli nie zostanie powstrzymany. Wbrew pozorom jest to wg Ministerstwa zwierzę bardzo mało szkodliwe, jednakowoż bardzo rzadkie. Umiera przeważnie podczas śmierci właściciela, JEDYNEGO właściciela. Dbaj o niego i do zobaczenia niebawem.

- Hermiona


PS. Mam 7W i 1P !!!


Harry spojrzał spod przymrużonych powiek na bawiącego się małą poduszką pieska.
- Jesteś "mało szkodliwy"? - Zadał pytanie, na które zwierzątko tylko odszczeknęło.
- Chodź tutaj - mruknął chłopak.
Anies podreptał wesoło do Harry'ego i usadowił mu się na kolanach. Tamten zmarszczył brwi.
- Jakby cię tu nazwać, co? - jęknął. - Może Angel?
Piesek zaczął lizać rękę nowego właściciela. Harry roześmiał się na ten widok.
- No już dobrze, dobrze - Uśmiechnął się.
Angel zeskoczył z kolan ciemnowłosego czarodzieja i rozpoczął dokładne "penetrowanie pokoju" poprzez obwąchiwanie wszystkiego, co spotkał na swojej drodze. Harry spoglądał na to przez chwilę z rozbawieniem. Potem jednak ponownie zwrócił się w stronę sów, które, nie wyłączając Świnki, siedziały teraz na posłaniu. Westchnął i przywołał je do siebie gestem ręki. Świnka jako pierwsza usłuchała wezwania, niemal wlatując chłopakowi na głowę. Harry w ostatniej chwili zdołał ją uchwycić. Pogłaskał delikatnie malutką sówkę po piórkach, na co ona z wdzięczności zahukała cicho. Młody Potter ponownie poczuł łzy pod powiekami. Niewielki ptak zbyt mocno kojarzył mu się z jego trzecim rokiem spędzonym w Hogwarcie, kiedy to poznał Syriusza i ...Nie!, skarcił się w duchu. Nie mogę o tym ciągle myśleć! Nie mogę! Łatwiej mu było pomyśleć takie słowa, lecz z wprowadzeniem ich w czyn znacznie trudniej obcować. W gruncie rzeczy, tak naprawdę przez ostatnie miesiące młodzieniec myślał z żalem, smutkiem i rezygnacją na temat swego zmarłego Ojca Chrzestnego... Wszystkie te rany, które się otworzyły po jego śmierci, zdawały się jeszcze zbyt świeże, aby je ponownie zaszyć. Bolewało nie tylko serce, dusza... Momentami zdawałoby się, że wraz z wnętrzem w chłopaku umarła także część zewnętrzna, ta, która potrzebowała kogoś nie tylko w sensie miłości, przywiązania, lecz również jako obietnicy bezpieczeństwa, poczucia silnych ramion, przynależności do żywej, istniejącej części ciała.
A teraz, pod wpływem widoku tego ptaka, wszystkie te uczucia odżyły ze zdwojoną siłą...
Stop! Stop! Stop!, Harry starał się przerwać własny potok myśli. Nie myśl o tym! To już koniec! On NIE ŻYJE!
Z impetem odczepił paczuszkę od nóżki Świnki. Sówka zaskrzeczała urażona gwałtownością i odsunęła się na bezpieczną odległość. Harry widząc to, poczuł wstyd. To stworzenie tak naprawdę nie było niczemu winne, aby miał sprawiać mu ból lub, co gorsza, wywoływać strach.
Aby nie myśleć dłużej na niepożądane tematy, rozerwał kopertę, w której znalazł króciutki list.

Kochany Harry!

Jak się miewasz, kochaneczku? Czy twoja rodzina traktuje Cię należycie? Nie masz pojęcia, jak my tutaj martwimy się o Ciebie! Wiemy, ile musiałeś przejść w ciągu swojego życia, a zwłaszcza przez ten ostatni rok... Harry, proszę Cię o jedno: Nie zadręczaj się. Nie zadręczaj nikogo. Nikt nie mógł nic poradzić, on sam tak wybrał. Jestem pewna, że wolałby zginąć, niż patrzeć na twoją śmierć. W gruncie rzeczy tak naprawdę wszyscy kochaliśmy tego człowieka, mimo że nie zawsze to okazywaliśmy. Harry, kochaneczku, nie zadręczaj się myślami o nim. Ja wiem, co ty czujesz, jak bardzo musi Ci być go brak, ale użalanie się nad sobą nic Ci nie da, a jedynie pogłębi twój żal. Przemyśl to. Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy.
Najlepszych urodzin, Harry. Przesyłam Ci kilka ciasteczek domowego wyrobu i malutki torcik, gdyż Świnka Rona nie uniosłaby więcej. Nie martw się, wszystko poczeka na Ciebie w Norze.
Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam i powtarzam: TO nie jest niczyja wina.

- Molly Weasley



Harry zmarkotniał po przeczytaniu listu od pani Weasley. Zmiął wiadomość w rękach i rzucił ją w stronę niewielkiego kosza na śmieci, stojącego tuż obok biurka. Na nieszczęście nie trafił sobie i papier wylądował metr od celu. Chłopak nie przejął tym nazbyt. Powędrował wzrokiem za Angelem, który zdołał chwycić w ząbki którąś z wyjątkowo wielkich koszul Harry'ego, którą ten odziedziczył po Dudley'u. Chłoapk uśmiechnął się, gdy dostrzegł, w jak zabawny sposób Anies przewraca się próbując rozerwać materiał. W tej chwili stworzonko było małe i jego zgryz jeszcze niewłaściwy, lecz jego właściciel wiedział, że to się z biegiem czasu zmieni do tego stopnia, iż pupilek może się stać wyjątkowo niebezpiecznym, zwłaszcza dla obcych.
- Ty też uważasz, że zadręczam się Syriuszem? - mruknął w stronę Angela.
Piesek nie zareagował; w dalszym ciągu był zajęty zabawą.
Potter westchnął zrezygnowany. Być może pani Weasley miała rację... Być może myślał nieustannie o człowieku, który zginął w zeszłym roku szkolnym... Ale czy nie właśnie o to chodziło? Czy nie chodziło głównie o pozytywne uczucia, którymi się obarczał w stosunku do Blacka? Nie chciał stać się kolejnym nieczułym czarodziejem, jakich pełno było wkoło. Nawet w Zakonie Feniksa rzadko wspominano imię ojca chrzestnego chłopca, przez co ten miał do innych żal. Może wiązało się to z bólem na wspomnienia o Syriuszu... A może już zapomnieli? Rzucili w cień, w niepamięć, zupełnie jakby Syriusz Black vel Łapa nigdy nie istniał? Nie! To szaleństwo! Oni nie są tacy! Może Snape... ale na pewno nie dyrektor, nie McGonagall, nie Weasleyowie... oni nie zapomnieliby nigdy! Widocznie mają sprawy dla Zakonu..., starał sam siebie przekonać.
Aby nie myśleć dłużej na ten smutny i nieprzyjemny temat, zdecydował się sprawdzić kolejną pocztę. Odczepił pożółkłą kopertę od nóżki szarego puchacza. Dostrzegł pieczęć w kształcie litery “H”.
- SUMy – zrozumiał.
Drżącymi z podniecenia i podenerwowania rękoma rozerwał kopertę. Ze środka wysypały się dwie kartki. Gdy otworzył jedną, zrozumiał, iż jest to lista książek na przyszły rok do szkoły. Przełknął nerwowo ślinę i zabrał się za czytanie drugiej wiadomości.


“ Ogólno-magiczny test wiedzy o czarach – Standardowe Umiejętności Magiczne – SUM”


L.p Przedmiot Teoria Praktyka Ocena
1 Transmutacja W W W
2 Zielarstwo P W W
3 OPCM W W+ W
4 ONMS W W W
5 Wróżbiarstwo O O O
6 Eliksiry W W W
7 Zaklęcia i Uroki W W W
8 Historia Magii N N N
9 Astronomia N N N

Drogi panie Potter!

Pragnę poinformować Pana, iż musi Pan wybrać pięć przedmiotów, których pragnie pan uczyć się w dalszym czasie, tj. w następnym roku szkolnym, w zakresie rozszerzonym. Oczekujmy odpowiedzi najpóźniej do 10 sierpnia. Zdał pan 6 SUM na 9 możliwych.

P.S. Na Aurora potrzebne są: Transmutacja, OPCM, Eliksiry, Zaklęcia i uroki. Warto także wziąć w tym kierunku ONMS.

Z poważaniem
Minerva McGonagall
Zastępca Dyrektora


Harry przez dłuższą chwilę nie był w stanie wymówić choćby słowa, będąc pod wrażeniem przeczytanego listu. Dostał 6 W!!!
- Mam W z Eliksirów! - krzyknął otępiale.
Angel podskoczył radośnie, jakby rozumiał furię swego pana.
Harry sięgnął tymczasem po ostatnią wiadomość, przyczepioną do nóżki wyjątkowo dużej, ognistej sowy. Stwierdził, że ptak musi być niezwykle rzadki, gdyż w całym swoim życiu chłopak nigdy jeszcze nie spotkał takiego gatunku. Cóż to mogło więc oznaczać? Czyżby więc osoba, która przysłała mu tę wiadomość, należała do bardziej wpływowych? Potter próbował sobie wyobrazić młodego Dracona Malfoya opiekującego się sową... Pokręcił głową. Nie. Żaden z nich nie wydałby kupy kasy, poświęcenia czy też poddanych tylko po to, aby odnaleźć takie stworzenie.
Zaintrygowany więc, adresat tajemniczego listu delikatnie odwiązał pergamin od nóżki sowy. Zwierzę, korzystając z tego, iż uwolniono je od zbytecznego ciężaru, z hukiem rozpostarło skrzydła i w następnej chwili już wylatywało przez otwarte okno. Młodzieniec nie zareagował na to, zajęty nazbyt dokładnym obejrzeniem kartki z każdej strony. Stwierdziwszy, iż to zwykły list, podrapał się zdumiony po głowie. Nie chcąc dłużej tracić niezbędnego czasu, z rozmachem rozłożył papier i rozpoczął czytanie.

Drogi Harry!

Zapewne w niemałe zdumienie wprawi Cię ten list, zwłaszcza iż mnie nie znasz. Ogromnie długą ilość czasu zbierałam się w sobie, aby przesłać Ci tę wiadomość.


Harry zmarkotniał. Czyżby list od jakiejś stukniętej kobiety albo wielbicielki Chłopca, Który Przeżył? Niechętnie kontynuował.

Z góry przepraszam, jeśli moja sowa – Płomyczek, narozrabiała w Twoim domu. Teraz zapewne siedzisz gdzieś, czytasz ten list i zastanawiasz się, jaka idiotka (wielbicielka) to skonstruowała, prawda? Wiem, że na pewno tak. Muszę Cię jednak rozczarować: Nie jestem Twoją wielbicielką i raczej nigdy nią nie będę.


To po jakie licho do mnie piszesz?!, zirytował się w myślach chłopak.

Irytujesz się: To po co ja do Ciebie piszę, prawda? Cóż, mam nietypowy kłopot, niestety z Tobą związany. Ale to miał być jedynie wstęp, a nieco się zagalopowałam. Zacznijmy więc od początku:

- No, nareszcie! - wykrzyknął.

Nazywam się Ana Lilianne Westside. Mieszkam we Włoszech, w miejscowości o nazwie Anzio. Jestem raczej chudą, rudowłosą dziewczyną o czarnych oczach. Uwielbiam grać w Quidditcha, uczyć się o magicznych stworzeniach i historii czarodziejskiego świata. Poza tym straszna ze mnie gaduła, co możesz wywnioskować z mojego listu.
Moi... rodzice to Helen i Albert Westside.


- Boże, ale ona jest nudna - Harry ziewnął.

Zanudzam Cię? Och, zapewne! Ale cóż, nie o tym mam pisać, a ciągle nie mogę się powstrzymać od zbędnych komentarzy.


- Och... przechodzi do sedna! - uradował się czarodziej.

Gdy miałam roczek, może więcej, zostałam zaadoptowana przez Westside'ów. Są bardzo miłą rodziną, czemu nie jestem w stanie zaprzeczyć. Jednak mimo, iż chodzę do Drumstrangu, brak mi czegoś nieraz i długo nie mogłam zrozumieć, czego tak naprawdę. Wiesz? Zastanawiam się, jak jest w tym Hogwarcie... Jak to jest walczyć z Voldemortem, tam, patrząc mu w oczy, nie tutaj, żyjąc jakby ON nie istniał...


Harry'emu szczęka mało nie opadła ze zdumienia. Ona napisała TO imię! To imię, Tego Lorda, którego wszyscy tak się bali!

Tak, Harry. Napisałam TO imię, które Ty zapewne często wymawiasz i częstokroć przeklinasz. Szczerze mówiąc, wcale Ci się nie dziwię. Sama chętnie posłałabym Voldemorta do Diabła! Ale on już mógł tam być...
Ach! I znów za dużo piszę! Właściwym punktem i celem tego listu jest poinformowanie Ciebie o zaistniałym fakcie: Jako, że nie nazywam się Ana Lilianne Westside uważam, iż powinieneś znać moją prawdziwą tożsamość:

Ana Lilianne Potter

Dziwi Cię to? Siedzisz sobie, nie jesteś w stanie wymówić słowa, ale czytasz dalej, nie? Och, skąd to wiem! Jestem prawdziwą, biologiczną i stuprocentowo sprawdzoną córką Lilianne Evans - Potter i Jamesa Pottera. A nie owijając w bawełnę: Jestem Twoją siostrą bliźniaczką, Harry Jamesie Potterze.


Harry upuścił z wrażenia czytany list.
- Mam siostrę?! - ryknął zdumiony.
Posiadał siostrę! Bliźniaczkę! Taką, która też mogła... nie! Musiała!... przeżyć atak Voldemorta. Drżącą z emocji rękę, wziął kartkę ponownie i czytał.

I co, Harry? Krzyczałeś długo i głośno? Nieee... wątpię, aby długo. To mi jakoś nie pasuje, choć Cię na oczy nie widziałam. Raz czy dwa mignęło mi Twoje zdjęcie w "Czarownicy", czy "Proroku Codziennym". To wszystko. Chyba pokrewieństwo przyciąga. Ale ja znowu plotę od rzeczy, a Ty chcesz pewnie się dowiedzieć okoliczności rozdzielenia - wszystkiego.
Dosyć długo węszyłam, szukałam. Nie wiem czemu, ale moi przybrani rodzice nigdy nie pozwolili mi żyć w świadomości, że są dla mnie tymi biologicznymi. Jestem im za to niewymownie wdzięczna.
Kiedy Ty i ja mieliśmy zaledwie roczek, do naszego domu przybył Voldemort. Pamiętasz tę noc, Harry? Nie, pewnie tak jak ja widzisz we wspomnieniach zielony błysk, krzyki, a poza tym... cisza. Martwa cisza, prawda, braciszku? Byłam tam wtedy, zupełnie jak Ty. Ale to nie mnie wtedy broniła mama. Nie mnie a Ciebie, Harry. Ciebie, jedyną nadzieję świata. Ciebie, Chłopca Który Przeżył. Ale byliśmy mali, by cokolwiek zrozumieć. Voldemort rzucający Avadę na mamę... jej upadek... a potem on mierzący do Ciebie z różdżki. Może bałam się na swój dziecięcy sposób - nie wiem, nie pamiętam. Może nie chciałam, abyś Ty, ostatni z mojej rodziny zginął - nie wiem. Jedyne, co wiem, co pamiętam, to błysk. Mnie siedzącą obok Ciebie i nasze malutkie rączki zaplecione razem. I zaklęcie... zaklęcie odbijające się od Ciebie i ode mnie. Zaklęcie trafiające prosto w Czarnego Pana. Jego ryk. Nasz strach. Potem cisza.
Może to niezbyt wiele, to jedynie kropla w morzu, ale jedyne co pamiętam. A póżniej znalazłam się z Westside'ami. I jedyną pamiątką widoczną po tym wszystkim, była mała blizna w kształcie błyskawicy. Mała blizna, którą Ty masz po prawej stronie, a ja po lewej.
Przez lata zadręczano mnie pytaniami o ten znak. Mówili zawsze: "Hej! Czemu masz bliznę jak mały Potter?" Albo: "Co ty masz wspólnego z Harry'm?". Co miałam im powiedzieć? Zabroniono mi. Rodzice kazali dla świętego spokoju wszystkie te uwagi ignorować, a jedyne, co wiedziałam o Hogwarcie, to fakt, że dyrektorem jest tam Dumbledore. Dumbledore, który mnie tu wysłał i napisał list z wyjaśnieniami: "Zapewne państwo zrozumieją, że ryzykowne byłoby pozostawianie dzieci wspólnie dorastających. Jako, iż nie mają innej rodziny poza Dursleyami, zostanie tam wysłany Harry. Anę zaś daruję wam na przechowanie... Powiedzmy, że jako prezent od losu". Prezent od losu! To stwierdzenie mu się udało znakomicie!
Co czułam będąc w Twoim cieniu? Może żal? Może gorycz? Może smutek? Ale na pewno nie nienawiść. Nie do Ciebie. Wtedy godziłam się już z tym, że jestem nieznaną wszystkim siostrzyczką wielkiego Harry'ego Pottera – Chłopca, Który Przeżył, który ma pokonać Lorda Voldemorta. Nawet nie nastawałabym na Ciebie, być może nigdy byś się nie dowiedział, że istniałam, ale... Dwa tygodnie temu stało się coś... coś strasznego. Byłam na podwórzu, kiedy... do mojego domu wkroczyli Śmierciożercy... Moi... rodzice byli... mugolami. Zapewne wiesz, co się stało jak mnie... nie było. Zostałam sama. Sama w tym pustym domu. Nawet nie wiem, ile siedziałam na ziemi i beczałam... Zjawił się Dumbledore. Powiedział, że już nie ma odwrotu, że Voldemort mnie znalazł, że wie, kim jestem. I dyrektor Hogwartu zaproponował mi szkołę... Twoją szkołę. Zgodziłam się bez wahania. Bo co mam zrobić? Jesteś moją jedyną żyjącą rodziną, Harry. Ale Dumbledore powiedział, że Ty nie możesz się dowiedzieć. Że nie możesz... ale ja Ci to napisałam. Nie chcę się ukrywać. Nie chcę mijać Ciebie i twoich przyjaciół na korytarzach, jak obca osoba... skoro Lord już wie, to nie powinno stanowić większej różnicy.
Na razie mieszkam u swoich sąsiadów w Anzio. Lecz gdy nastanie 23 sierpnia i godzina 12:00, przybędą po mnie jacyś Aurorzy. I wrócę do Anglii. Tym razem na zawsze.
Wiem, że jesteś w szoku. Wiem, że musi ci być ciężko, podobnie jak mnie. Nie przejmuj się. Chcę tylko, żebyś Ty wiedział. Zwykłe cześć, jak znajomi na korytarzu, wystarczy w zupełności... I może kiedyś ktoś więcej się dowie. Może kiedyś staniemy przed wszystkimi jako rodzina. Na razie jedynie malusieńka znajomość.

Twoja siostra

- Ana Lilianne Potter




Rozdział III
Mylące pozory i wizyta.


Słońce zaszło za australijskim horyzontem. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Cisza wypełniała powoli każdy zakamarek zamieszkany przez istoty żywe. Miliony malusieńkich robaczków i muszek wychyliło się ze swoich kryjówek, mając nadzieję na solidniejszy posiłek.
Wieczór w Alice Springs był wyjątkowo ciepły. Delikatny wietrzyk działał kojąco na skołatane nerwy i duszę. Miasteczko wydawało się obumarłe. Żadne światło nie paliło się w malutkich domach. Ulice wyglądały na opustoszałe. Można by pomyśleć, iż nie toczono tutaj praktycznie żadnego życia nocnego.
Kto by jednak stwierdził, że wszyscy śpią, popełniłby niewybaczalny błąd. Stała przy oknie, wpatrując się w czarną osłonę nocy i cichusieńko licząc jasne promyczki na niebie. Jej blada, nieco wychudła twarz, była mokra od łez. Czerwone i pełne usta drżały spazmatycznie, nie mogąc zaprzestać. Niebieskie oczy lustrowały dokładnie sklepienie. Ktokolwiek z miasteczka zobaczyłby ją teraz spoglądającą niewidocznym wzrokiem w przestrzeń, nie zwróciłby najmniejszej uwagi. Przebywała tutaj rutynowo, odkąd się zadomowiła. Mieszkańcy początkowo nieufni, z biegiem czasu i lat zaczęli się przyzwyczajać do samotnej kobiety z dwójką dzieci, stojącej każdego wieczora przy oknie wychodzącym na drogę. W ich umysłach zaczęło się kształtować stwierdzenie, iż takie zjawisko jest rzeczą jak najzupełniej właściwą i normalną.
Gdy przyjechała do Alice Springs, była ledwie prosperującą, zagubioną owieczką. Dwoje dzieci, które wraz z sobą przywiodła, początkowo nie odstępowało jej na krok. Nowe miejsce stało się dla nich niejakim schronieniem i twierdzą, miejscem, gdzie mogli ukryć się przed światem, który wiązał z sobą zbyt wiele przykrych wspomnień. Sąsiedzi przekonawszy się o jej nieograniczonej dobroci, zawsze starali się pomóc w jakiś sposób. Kobieta była im za to niewyobrażalnie wdzięczna. W chwilach, gdy potrzebowała wytchnienia, wyręczali ją w pracy, niejednokrotnie nawet zabierając malutkie jeszcze dzieci i opiekując się nimi. Kiedy wszystko to, co przeżyła, było jeszcze świeże, sama siebie się bała. Chwilami wybuchała niepohamowanym płaczem lub agresją, nocami zaś miewała koszmary. Przypomniała sobie jak to jej córeczka mówiła nieraz z rana o krzykach dochodzących z pokoju matki. "Dlaczego?! Dlaczego? Czemu to zrobiłeś...” , krzyczała w snach. Choć nieraz dzieci pytały ją o powody takiego zachowania, ona skrzętnie omijała ten temat. Mimo, iż one wiedziały, znały całą prawdę, ona tak naprawdę nie była pewna, czy chce w dalszym ciągu podsycać ich nienawiść i niechęć.
Tego wieczora jej smutek pogłębił się jeszcze bardziej. Patrząc w niebo, powoli i dobitnie analizowała w głowie rozmowę sprzed kilku godzin.

Eunice i Harley zasiedli do przygotowanego przez matkę obiadu. Atmosfera tego dnia wydawała się być pozornie luźna, jednak kobieta czuła, że coś nieubłaganie wisi w powietrzu. Młoda dziewczyna jadła spokojnie, co chwilę jednakże rzucając matce ukradkowe spojrzenia. Rodzicielka zirytowała się w duchu widząc to, lecz nie skomentowała zachowania córki. Harley nerwowo grzebał widelcem w swoim ryżu, zapewne myśląc nad czymś intensywnie. Kobieta przygotowała się wewnętrznie na słowa, które mogłyby ją rozdrażnić lub zasmucić.
- Mamo - odezwała się po dłuższej chwili Eunice.
Jennifer spojrzała na nią uważnie. Blond włosy okalały całą buzię córki tak, że można było dostrzec jedynie jasne oczy i czającą się w nich obawę. Matka uśmiechnęła się zachęcająco do córki, rozumiejąc, iż dziewczyna chce podjąć jakiś trudny temat. Eunice wzięła głęboki oddech.
- Mamo - powtórzyła. - Dzisiaj... spotkałam jedną znajomą z magicznego obozu - przerwała.
Jenny patrzyła na nią wyczekująco, skrupulatnie kiwając głową. Magiczny Obóz, na który co roku jeździły jej dzieci, przynosił zawsze wiele niespodzianek, śmiechu i dobrej zabawy, nie wspominając już o nowych znajomych. Bliźniaki zawsze wracały z niego wypoczęte, pełne siły, energii życiowej i niezwykle podekscytowane.
- Nie widziałam jej dość długo - kontynuowała Eunice. - Tak jakoś wyszło, że zgadałyśmy się na temat naszych krajów. No więc opowiedziałam jej o Australii i o szkole w Birdsville. Pytała mnie, co ciekawego dzieje się podczas lekcji. Mówiłam o pani Alanie, która uczy nas wspaniałych zaklęć, o panu Normanie, który jest naprawdę dobry w transmutowaniu... Wymieniłam wszystko.
- Cieszę się, córeczko. - Uśmiechnęła się Jenny.
- A wtedy... - Dziewczyna zagryzła wargi. - Wtedy ona się roześmiała.
Jennifer zmarszczyła brwi.
- Miała prawo - zauważyła matka.
- Owszem - przytaknęła córka. - Miała prawo. Potem zaczęła swoją opowieść... Mówiła o kraju, w którym wszystko jest przygodą. Wspominała o niezwykle miłym dyrektorze... o duchu nauczyciela, który nadal uczył... o nauczycielu Eliksirów, który jest równie miły, co nietoperze i tak samo "uroczy"... o wspaniałych wydarzeniach, której mają miejsce prawie corocznie... i o Chłopcu Który Przeżył!
Jennifer zachłysnęła się sokiem pomarańczowym. Zakaszlała kilkukrotnie, a potem zwróciła otępiały wzrok na swoje dzieci. Oboje wydawali się być wystraszeni i zmieszani.
- Mówiła o Anglii - stwierdziła cicho Jenny.
Kiwnęli głowami.
- Mamo - zaczął Harley, przejąwszy inicjatywę od siostry. - Naprawdę ładnie mówiła. Gdybyś słuchała, to tak, jakbyś... jakbyś już to czuła.
- Czułam - zwróciła uwagę rodzicielka.
- Tak, mamo - westchnął. - Ty czułaś. Ale my nigdy. Więc pomyśleliśmy, że... skoro jest dopiero druga połowa lipca, to może moglibyśmy... No wiesz... Papiery szybko chodzą w czarodziejskim świecie... a wyszłoby nam na dobre, gdybyśmy zmienili nieco powietrze... Może i ty byłabyś spokojniejsza...
Kobieta zesztywniała i posłała synowi poważne i rozzłoszczone spojrzenie. Chłopak skulił się mimowolnie.
- Chyba o tym mówiliśmy! - warknęła. - Eunice, co mówiliśmy?
- Że... Że to się nigdy nie zdarzy i że w Anglii jest zbyt niebezpiecznie? - zgadywała nastolatka.
- Dokładnie. Zapomnijcie o tym. Tam się nie wybierzemy. Tam jest całe grono morderców, zdrajców i oszustów. I popleczników Czarnego Lorda.
Ręka Eunice zadrżała. Po policzkach dziewczyny spływały krople łez. Zerknęła wściekle na matkę.
- Takich, jak ON? Jak Peter Pettigrew? Jak nasz ojciec? - wykrzyknęła cicho.
Serce Jennifer na moment zamarło. Wiedziała, że jeszcze chwilka, a nie będzie w stanie powstrzymać się przed niekontrolowanym wybuchem. Ostatkiem zdrowego rozsądku zdołała chwycić widelec i z impetem rzuciła nim o przeciwległą ścianę. Metalowy przedmiot uderzył z hukiem o przeszkodę, spadając, lecz pozostawiając na tapecie draśnięcie. Harley spoglądający na to z niepokojem, zadrżał i przełknął nerwowo ślinę. Jego siostra jedynie wzruszyła ramionami i nie odezwała się. Minęło kilka sekund, zanim Jenny zorientowała się, co zrobiła. Przerażona własnym zachowaniem, spojrzała na dzieci zasmucona.
- Idźcie do pokojów - szepnęła.
Bez słowa wstali i ruszyli w stronę drzwi. Tupot stóp dźwięczał Jennifer w uszach. Modliła się, aby bliźniaki jak najszybciej opuściły jadalnię. Zanim jednak to nastąpiło, Eunice odwróciła się ostatni raz do matki.
- Nie chcesz tam wrócić ze względu na własne wspomnienia, a nie na jakiekolwiek niebezpieczeństwo - powiedziała jeszcze.
Potem także jej postać zniknęła z pomieszczenia. Kobieta oparła znużona brodę na łokciach i załkała cichutko.


Mokra od łez twarz błyszczała w blasku księżyca. Hogwart... miejsce, gdzie przeżyła najlepsze lata swego życia. To do tego zamku wracała co roku na naukę, z dumą pokazując, że jest tam uczennicą. To w tym miejscu przeżyła wspaniałe przygody, niezapomniane wydarzenia. To w Hogwarcie poznała najlepsze przyjaciółki... i Huncwotów.
Jej oczy na nowo zaszkliły się, gdy przypomniała sobie dzień, w którym zaczęła chodzić z Peterem. Być może Eunice miała rację. Być może Jennifer bała się powrotu z powodu wspomnień. Ale czy tylko dlatego? Tutaj, w Anzio, nazywała się Jennifer Alvers, nie miała przeszłości poza tą, którą sama mogła wykreować w umyśle. Tam, w Anglii, nie mogłaby dłużej kłamać... Może nawet już nie chodziło o jej uczucia, o nią samą. Może tak naprawdę chodziło jedynie o dzieci... Jenny aż za dobrze zdawała sobie sprawę, że samotna kobieta z dwójką dzieci wzbudzi sensację w tamtejszej okolicy, zwłaszcza jeśli będzie znajoma. Kilku osobom wystarczyłoby zapewne wspomnienie tej "miłości" Jennfer Alvers i Petera Pettigrew, aby bez trudu odgadnąć to, co ona za wszelką cenę starała się ukryć. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze bliźniaki.
Potrząsnęła głową, karcąc się w duchu.
Cóż mogliby powiedzieć widząc Harleya? Że jest drugim wcieleniem matki? Że wygląda zupełnie jak ona? Nie mieliby podstaw do jakichkolwiek spekulacji. Ale pojawiłby się problem w postaci Eunice. Bo jak miała wytłumaczyć fakt, że jej córka jest dokładną kopią ZDRAJCY? A gdyby ktoś się dowiedział, kim są... do końca życia nosiliby piętno dzieci zdrajcy. "Niedaleko pada jabłko od jabłoni" - wmawialiby, co w konsekwencji doprowadziłoby do umieszczenia dzieci w Azkabanie albo na torturach.
- Nie dopuszczę do tego! - szepnęła.
- Nie dopuścisz do czego? - odezwał się pełen zdumienia głos.
Zamarła na kilka sekund. Nie, to niemożliwe, pomyślała w panice. Gorączkowo zaczęła się wpatrywać w rozgwieżdżone niebo, byleby tylko pokusa nie kazała jej się odwrócić. Jenny miała nieodparte wrażenie, że jej się wydawało... nadzieję, że mogło się wydawać. Usłyszała jakiś szelest za plecami, lecz nie odważyła się spojrzeć. Za bardzo bała się tego, co lub KOGO może tam zobaczyć.
- Jenny... - Znów ten sam głos, tym razem jednak bliżej.
Zadrżała mimowolnie ze strachu. Co miała teraz zrobić? Krzyczeć? Myśl, Jennifer, myśl!, nakazała sobie w duchu. Co jej jednak po tych nakazach, skoro jej umysł nieustannie błądził w pustce, nie mogąc się skupić? Nie wiedziała, co ma zrobić. Wiedziała tylko jedno: Musi się pozbyć tego intruza i to natychmiast. Z sercem, które mało nie wyskoczyło jej z piersi, obejrzała się wolno.
Postać stała w pobliskim rogu pomieszczenia. Jenny poruszyła się niespokojnie. Boże!, krzyczała z rozpaczy w duchu.
- T-tak? - zaryzykowała.
- Jenny... nie bój się. Przecież cię nie skrzywdzę. – Słowa padały jedno po drugim i za każdym razem z coraz bliższej odległości.
Cofnęła się nieco z przerażenia. Pusty śmiech zmroził jej krew w żyłach.
- Jenny? Boisz się mnie? Mnie?! - Smutek słyszalny w głosie był przeogromny.
- Wynoś się! - krzyknęła rozdygotana. - Wynoś się z mojego... naszego życia!
- Jenn? Dobrze się czujesz? To ja... Peter. Pete.
- Za dobrze wiem – prychnęła. - Idź sobie, ty... ty... zdrajco!
- Jenn! Nie poznaję cię... Nie rozumiem. Zdrajca? Ja? Ja?! Czyj?! - W jego słowach była dosłyszalna panika.
- Lilki i Jamesa! - ryknęła. - Nie rób ze mnie idiotki! Ty byłeś ich Strażnikiem! Ty ich zdradziłeś! Ty powiedziałeś Voldemortowi...
Cichy jęk wydobył się z jego gardła.
- Lumos – szepnął.
Jasne światło zalało pomieszczenie. Dłoń trzymająca różdżkę zadrżała spazmatycznie. Jennifer popatrzyła w jasnoniebieskie oczy Petera Pettigrew. Przełknęła nerwowo ślinę. Mogłaby niemal przysiąc, że w ich wnętrzu dojrzała ledwo skrywane przerażenie i ból. Jego usta zacisnęły się kurczowo i nie odezwał się. Zrobił krok w jej kierunku. Ona ponownie się cofnęła.
- Jenn... - Ręce mu opadły bezsilnie. - Nie bój się mnie. Proszę. Chcę jedynie porozmawiać. Proszę cię.
Zawahała się.
- Nie! - syknęła. - Nie mamy o czym, zdrajco!
- Jenn... - Głos mu się załamał. - Nigdy nie zdradziłem Lilki i Jamesa. Nie mógłbym. – Spojrzał jej głęboko w oczy. - Nigdy - powtórzył pewnie.
Przez jedną, krótką chwilę była w stanie mu uwierzyć. Tylko przez chwilę.
- Wszyscy cię widzieli! Na ulicy! A ty oskarżyłeś Syriusza... Jak... jak mogłeś mu to zrobić! Siedział za ciebie dwanascie lat! W Azkabanie! A teraz... teraz... on... nie żyje! Przez Bellę! Bellatrix! Bell!
Peter zbladł szybko. Ponownie jęknął. Z impetem runął na pobliski fotel. Ostrożnie odłożył różdżkę do kieszeni i ukrył twarz w dłoniach.
- Bella zabiła Syriusza? Co ty mówisz? - pisnął zdruzgotany. - Kiedy? Kiedy, Jenn?!
- Nie pamiętasz? - Nie rozumiała. - W czerwcu. W Departamencie Tajemnic. Rzuciła w niego ogłuszającym, ale za nim był ten głupi Łuk i...
- W DT? O Boże! I co jeszcze? A co z Remusem? Powiedz mi, Jenny. Proszę cię - błagał.
Podeszła do niego i uklękła na wprost fotela. Przyjrzała się mężowi spode łba. Zamrugała oczami z niedowierzaniem.
- To ty... naprawdę nic nie wiesz, Peter? - szepnęła.
Podniósł głowę i spojrzał na nią smutno.
- Co mam wiedzieć, Jenn? - mruknął. - Co?
- Nie pamiętasz już? Nie pamiętasz jak Wiewiórka i Rogacz...
- Co z nimi?!
- Nie żyją. Peter, przecież to było piętnaście lat temu! Harry i Ana mieli zaledwie roczek!
Peter zatrząsł się.
- Nie żyją?! - warknął. - Oni... kto to zrobił?!
- Trafniejsze pytanie jest: Co się z tobą dzieje?! Zachowujesz się, jakbyś niczego nie wiedział!
- Bo nie wiem. Dopiero wróciłem, Jenn. Słowo. Pamiętasz, że miałem wyjechać?
- Kiedy? - zapytała sceptycznie.
- Jak to: Kiedy? Dwunastego grudnia 1981 roku sama mnie żegnałaś przy błędnym rycerzu! Jenn!
- Dwunastego grudnia? Ach, tak! - Palnęła się w czoło. - Jakieś ważne sprawy z przyjacielem, co?
- Mylisz się. Ważne sprawy z wrogiem. Nienawidziłem go. Pamiętasz?
- Zaraz, zaraz... Co ty mi tu... Chcesz mi wmówić, że od tamtej pory... teraz wróciłeś dopiero?! - wykrzyknęła.
- Cóż, tak, Jenny. Dopiero – westchnął zrezygnowany. - Przykro mi. Tak długo mnie...
- I twierdzisz, że przez piętnaście lat pracowałeś nad jedną sprawą? Absurd! - Dziewczęcy krzyk rozniósł się po pokoju.
Peter i Jennifer spojrzeli w stronę otwartych na oścież drzwi. W progu stały dwie, niewysokie postacie. Jenny bez trudu je rozpoznała i zmarszczyła brwi.No ładnie! Jeszcze ich tu brakowało!, pomyślała, patrząc na dwoje dzieci ze złością.
Peter uśmiechnął się pod nosem.
Eunice i Harley podeszli bliżej, nie spuszczając wzroku z rodziców. Stanęli tuż przy ojcu, wpatrując się w niego bacznie.
- Więc? - wycedziła dziewczyna.
- Piętnaście lat. Trochę dużo, nieprawdaż? - Roześmiał się gorzko. - I tak wszystko wzięło w łeb. Zero śladu. Wiemy jedynie, że osoba, której szukaliśmy, na pewno nie znajduje się w USA. Głupia sprawa. Szukaj wiatru w polu. Zrezygnowałem.
- Co więc pamiętasz? - podjęła cichutko Eunice.
- Co pamiętam? - zastanowił się przez chwilę. - No pamiętam, że Syriusz nalegał na mnie jako Strażnika Tajemnicy Lily i Jamesa... i że nim zostałem.
- A pamiętasz... tamtą noc? - Jenny.
- Którą? - Zdziwił się. - Nie pamiętam.
- Noc śmierci Lilki i Jamesa. Kiedy ty... to znaczy, kiedy Lord dowiedział się, gdzie mieszkają Potterowie. I poszedł tam. Zamordował Jamesa. Lily próbowała ochronić dzieciaki, ale... ją też zabił. A wtedy rzucił Avadą w Harry'ego i Anę. Zaklęcie się odbiło poprzez ochronę Lilki, która oddała życie za swoją krew.
- To gdzie... gdzie one teraz są?! - wydukał Peter.
- Harry chyba w Hogwarcie. Ana... nie wiem. Ale osobno.
- A potem? Co było potem?!
- Syriusz był zrozpaczony. Obwiniał ciebie. Ciebie jako Śmierciożercę.
- Nie! Może mam różne wady. Może jestem słaby, mały szczur, ale nigdy... nigdy bym nie zdradził! Nigdy! Szybciej bym umarł!
- Syriusz nie wiedział... nikt nie wiedział. Wszyscy myśleli, że Black był Strażnikiem... a on... chciał zemsty... na tobie.
- I kogo znalazł?
- Nie wiem. Twierdził, że Petera Pettigrew. Wszyscy to wiedzieli. Chciał cię zabić, ale wzbudziłeś litość w nim... zawahał się. A wtedy ty rąbnąłeś jakimś zaklęciem i wyzabijałeś dwunastu mugoli dokoła i odciąłeś sobie palec w ucieczce. Chciałeś aby myślano, że to on był zdrajcą, oskarżyłeś go wtedy o to. Wszyło na to, że to ty szukałeś zemsty, a on rozsadził mugoli i ciebie, i po tobie palec został. Śmiał się na tej ulicy, jak go Aurorzy znaleźli. Wsadzono go do Azkabanu. Za morderstwa i zdradę...
- O Boże! To straszne! Czemu mnie tam nie było, czemu? Mówisz... że mnie znalazł? Śmierciożercę?
- No tak. Że się bałeś. Słaby, tchórzliwy zdrajca – tak mówił.
- Lex – zrozumiał nagle Peter.
- Słucham? - Jenny zerknęła na niego. - Kto?
- Jenn... pamiętasz szkołę? Tego chłopaka, który zawsze się przy mnie kręcił? Tego kurdupla ze Slytherinu?
- Tego, na którego James mówił “podlotkowata kopia Petera”?
- Tego. Mój brat. Mój mały, tchórzliwy braciszek. Nazbyt uległy. Może miał to po mnie? Mnie też imponowali tacy jak James, Syriusz czy nawet Remus. Ale nigdy nie zdradziłem. Lex... tak. To możliwe. On wiedział, że to była Dolina Godryka. Wiedział, bo usłyszał. Tchórzliwy szczur! Chciał zostać animagiem, ale nigdy nie mówił jakim. Teraz już wiem.
- Był Śmierciożercą?
- Zdaje się, że tak. Często widziałem go z Rokwoodem. Bydlę! Zabiję go przy najbliższej okazji! Padalec!
- Przykro mi.
- Nie. To mnie powinno być przykro. Ja byłem jego bratem... powinienem był zauważyć, co robi.
- Nikt cię nie obwinia....
- Ja siebie obwiniam, Jenny! A Harry znał prawdę?
- Tak. Znał. Zdaje się, że spotkał Syriusza w szkole, tuż po jego ucieczce.
- No tak. Stary, dobry Łapa i jego animagia.
- Dokładnie. To samo pomyślałam wtedy. Wtedy też poznał Remusa i twojego braciszka. I wtedy... Lex uciekł. A rok temu Czarny Pan wrócił. W czerwcu zginął Syriusz. Wszystko się sypie.
- Okropne! Remus żyje, tak? Gdzie teraz jest?
- Myśle, że w Anglii. Pracuje dla Zakonu.
- Zakonu Feniksa? Dumbledore znowu działa, co?
- A jak myślisz? Oczywiście!
- Nic tutaj nie zdziałamy. Trzeba podjąć drastyczniejsze środki... - Wstał z fotela.
Coś w jego głosie sprawiło, że Jennifer podskoczyła.
- Drastyczniejsze? - syknęła. - To znaczy? Nie zgadzam się! Nie chcę...
Popatrzył na nią i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- A co masz zamiar robić? - spytał z pobłażaniem. - Jenn... Ja też czasem wiem, co mówię. Nie jestem już tym rozchichotanym, niezdarnym uczniem Hogwartu. Trzeba czegoś więcej. Poza tym widzę, że wam też dobrze chyba zrobi rzucenie tej monotonii.
Eunice przypatrywała się rodzicom z niedowierzaniem. Gdzieś w jej sercu wyrosła nadzieja, jednak dziewczyna nie była pewna czy dobrze zinterpretowała słowa ojca.
- To znaczy? - Chciała się upewnić.
Peter posłał jej uśmiech.
- Pakujcie się – powiedział. - Wyruszamy do Anglii.
----------
Słowniczek:
* - Wydarzenie nie zarejestrowanie w książkach Rowling, jak i w jej pisaniu na temat Historii Magii. Krótko mówiąc - wymyślone przeze mnie.
** - określenie na stopień bałaganu w pokoju Pottera.
*** - zwierzę nie zaliczone do serii Rowling. Nie ma go nawet w "Fantastycznych zwierzętach i jak je znaleźć". Znów moja wyobraźnia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vardamerethiel
Niewymowny



Dołączył: 24 Maj 2006
Posty: 414
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: Bielsko-Biała

PostWysłany: Pon 21:27, 24 Lip 2006    Temat postu:

Na razie z braku czasu przeczytałam niestety tylko pierwszy rozdział, niestety, bo aż by się chciało zagłębić dalej, a niestety ciągle ktoś coś ode mnie chce... Bardzo mi się podoba Twój styl, dobór słownictwa i to wszystko co składa się na efekt jakim jest to, że czyta się bardzo przyjemnie... Co do samego pomysłu, to nie mogę go ocenić po jednym rozdziale, który w dodatku pełni chyba jedynie rolę wstępu, za to wstępu dobrego, skłaniającego ku temu by czytać dalej, co na pewno zrobię w chwili wolnego czasu. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin