Forum Lochy
Gdzie Snape mówi dobranoc...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Coś się kończy, coś się zaczyna [Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Liryka i Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
natasza
Początkujący czarodziej



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Nie 23:41, 18 Cze 2006    Temat postu: Coś się kończy, coś się zaczyna [Z]

Coś się kończy, coś się zaczyna

Dawno, dawno temu...

- Znów to samo! Te smoki mnie zrujnują, Lilka, zobaczysz.
Kobieta załamała ręce.
- Znów zeżarły cielaka? Bój się Pana, Narcyz, bój się Pana! Co to będzie, jak przeżyjemy?
Mężczyzna westchnął i opadł na wyplecione z wikliny krzesło. Tutaj, w jego rodzinnej wiosce większość ludzi żyła z hodowli bydła. Teraz, kiedy smoki zaczęły atakować zwierzęta, groził im głód. A bogaty tutaj był mało kto. Jemu samemu potwory porwały i zjadły trzy krowy, zostały mu zaledwie dwie. A miał przecież czwórkę dzieci, z czego takie utrzymywać?
- Nie histeryzuj, Lilia. Jakoś to będzie, ale sprawę potworów trza załatwić czym prędzej. Pójdę do Chabra i Fiołka, oni mi poradzą co dalej. I pomogą, bo toć ja im pomogłem wiele razy.
Wstał, założył buty ze skóry zająca, upolowanego przez jego najstarszego syna – Bratka i wyszedł z chaty.
- Pomogą...a juści, że pomogą, tak! Już to widzę, on tak zawsze, innym da, a potem bez niczego zostaje!
- Matuś... Matuś, nie rozpaczaj...
- Jak tu się nie martwić! – Spojrzała na syna nieszczęśliwie. – Kiedy te smoki sprawią, że z głodu zemrzemy... Zjadają nam całe stado po kawałeczku, Pierwiosnku. Caluśkie pewnikiem zjedzą i wtedy zostaniemy goli. A zresztą – zreflektowała się – co ja ci opowiadam, Pierwiosnuś, leć przeto się pobawić z braciszkami!...
Chłopiec skinął głową i wybiegł przed chatę, gdzie siedzieli jego bracia.
- Wiecie co? Tata poszedł do pana Fiołka i pana Chabra, szukać pomocy, bo owe smoki zjadają krowy.
Najstarszy brat spojrzał na niego zaskoczony.
- Jakże to? Już tatko po pomoc poleciał? Pewnie zabiją smoki, zabiją...
Przerwał mu krzyk matki.
- Bratek, bierz krowy i na pastwisko idź z nimi. Samych ich teraz nie puszczę, człowieka się zapewno smoki przelękną.
Bratek wygonił krowy z obórki i przywiązał postronki do dzwonków, zawieszonych na szyi.
Poszedł na łąkę.

***

Leciał, machając energicznie skrzydłami. Był pomarańczowy, oczy miał brązowe, a koniuszek ogona żółty. Był najważniejszy wśród swoich, był Przywódcą.
Zanurkował w dół, na zielona łąkę, służącą chłopom jako pastwisko. Chwilę krążył nad stadkiem przerażonych jego widokiem krów, aż wreszcie upatrzył ofiarę. Dopadł krowy, chwytając ją w pysk. Bydło rozbiegło się w panice na wszystkie strony.
Leciał, trzymając między zębami dogorywające zwierzę. W pysku czuł krew. Przez ciało przebiegł go dreszcz – był łowcą, zwycięzcą, panem wszystkiego!
Codziennie tutaj przylatywał, by upolować choćby jedną krowę. Musiał dbać o swoje stado.
Był smokiem.

***

Na jego oczach właśnie porwano krowę. Pech chciał, że jego krowę, jego ojca. Nie wstrząsnęło to nim zbytnio; był zafascynowany smokiem. Czemu nikt mu nie powiedział, ze są takie piękne? Wielkie, kolorowe, jaśniejące jakimś niesamowitym światłem... Chłopiec potrząsnął głową. Koniec głupich myśli, trzeba lecieć i powiedzieć ojcu co się stało. Szybko podbiegł do krowy, która mu pozostała, obwiązał ją sznurkiem i pociągnął za sobą. Biedne zwierzę starało się za nim nadążyć, by uniknąć uduszenia. Wpadł jak burza do chaty, zostawiając krowę przed wejściem i krzyknął:
- Tatku, matuś, krowę zżarł! Ten smok, taki wielki...
- No nie! – przerwał mu ojciec. – Nie będą mi jakieś smoki porywały moich krów! Tak być nie może! Fiołek i Chaber obiecali pomoc – jutro wyruszamy do Gniazda smoczego i je wytępimy!
- Bój się Pana, Narcyz, jakżeś chciał to zrobić? Wy na smoki? Pewnikiem was zaczarują czy coś... – przestraszyła się matka i nakreśliła w powietrzu znak Pana.
- Nie zaczarują, bo my też weźmiemy czarownika. Jest przeto w naszej wiosce mag, ten.. jak mu tam...
- Orchid, tatku – podpowiedział Bratek.
Ojciec pokiwał głową potakująco.
- Właśnie on.

***

Popatrzył na nich. Maluchy dojadały resztki po starszych – z dnia na dzień były coraz silniejsze, coraz większe. Dzieci jego stada, jego dzieci. Musiał o nie dbać, w końcu był Przywódcą. To należało do jego obowiązków, a obowiązki zawsze były na pierwszym miejscu. Tylko... Khairiemu żal było ludzi. W końcu oni też mieli młode, a smoki zabierały im jedzenie... Otrząsnął się. Nie, nie wolno było mu tak myśleć. Najważniejsze było przecież jego stado, prawda? Prawda?

***

Biegł. dookoła panowały straszliwe ciemności; księżyc skryty był tej nocy za chmurami. Chłopiec bał się mroku, ale mimo to biegł dalej przed siebie. Miał do wypełnienia misję – bardzo ważną. Zamierzał ostrzec smoki przed ojcem i tymi, którzy go popierali. Bratek nie był szczególnie odważnym chłopcem, ale smok, którego wczoraj zobaczył wywarł na nim ogromne wrażenie. Wiedział, ze musi je ostrzec. A jeśli go będą chciały zjeść? Albo spalić? Bratek najbardziej bał się tego ostatniego. Kiedyś, jak był jeszcze małym chłopcem, oparzył się podczas ogniska z okazji Święta Pana. Ręka piekła go przeokropnie, ból był nie do wytrzymania. Do dziś pozostała mu po tym niemiłym zdarzeniu blizna. A to przecież była tylko głupia ręka, gdyby tak całe ciało?... Czym prędzej odsunął od siebie podobne myśli, ale jakiś złośliwy głosik szeptał mu do ucha przez całą drogę: „Spopielą cię jak nic, lepiej uciekaj, mały chłopaczku...Cha, cha, cha...”

***

- Khairi, ludzie chcą nas od rana zaatakować! – Laguna, śliczna błękitna smoczyca w podekscytowaniu relacjonowała Przywódcy przebieg dzisiejszego patrolu. – Mają nawet jakiegoś maga, który ma im pomóc. Co robimy, Khairi?
Wódz zastanowił się. Niby ludzie nie stanowili zagrożenia, ale...
- Zaatakujemy pierwsi – rzekł.
Młody smok imieniem Skalniak przysłuchiwał się te rozmowie, udając, że śpi w zaroślach. A więc tak to będzie. Najpierw zabierają Panu winnym ludziom zwierzęta, a potem mają ich zabijać. No ładnie! Skalniak był samotnikiem z natury, zawsze z boku, zawsze sam. Nie potrzebował przyjaciół – a przynajmniej tak mu się wydawało. Chciał uchodzić w swoim otoczeniu za ponurego, chłodnego i opanowanego. Udawało mu się, ale w głębi duszy był wrażliwy i przeraźliwie samotny. „Co tam – pomyślał – to nie moja sprawa. Muszę tylko wykonywać polecenia Khairiego, bo inaczej zginę.” Zwinął się w kłębek i naprawdę zasnął. Z daleka wyglądał jak szkarłatna plama na zielonym, trawiastym tle. Męczyły go koszmary.
Śniło mu się, że zabijał niewinnych.

***

Obudził go ryk Khairiego – wstał niechętnie i podleciał do miejsca zamieszania. Zobaczył małego człowieczka, otoczonego smokami. Chłopak wyglądał jeszcze bardziej krucho niż zwykle w towarzystwie olbrzymich gadów. Człowiek usiłował coś powiedzieć, ale smoki rozkazały mu milczeć. Usłuchał ich, był wyraźnie przestraszony. Skalniak przyznał potem, że prędzej zrobił niż pomyślał. Kiedy bowiem usłyszał, że mają malucha zabić, pochwycił go delikatnie w zęby i odleciał z nim do swojej kryjówki w lesie. Było to miejsce, do którego zawsze przychodził, kiedy było mu źle. Po śmierci ojca przyleciał właśnie tu, by się porządnie wypłakać. Bo smoki też mają uczucia. Bo smoki też płaczą. Jak ludzie. Skalniak postawił chłopaka na ziemi i warknął:
- Wynoś się stąd, mały, i więcej nie wracaj!
- Panie smoku...
- Nie jestem żadnym panem – przerwał mu Skalniak – i już mówiłem, żebyś się wynosił.
Człowiek popatrzył na niego przeciągle, szkarłatny gad wyszczerzył groźnie zęby. Bratek uszedł zaledwie kilka kroków, gdy odwrócił się i powiedział:
- My, ludzie, nie jesteśmy smaczni.
Skalniak prawie się roześmiał, mimo sytuacji, w jakiej się znajdował. A to ci spryciarz!
- Ach tak? Dobra, mały, nie owijaj w bawełnę. Mów co chcesz powiedzieć i zmiataj.
- Bo... Może się pogodzimy, my, ludzie i smoki... Myślę, że to się da zrobić, naprawdę...
Naiwniak. Smok potrząsnął niedowierzająco łbem i prychnął. Mały wierzył, że możliwa jest przyjaźń między jego gatunkiem, a gatunkiem Skalniaka!
- Za dużo myślisz, mały. To niemożliwe.
Chłopiec zezłościł się.
- Skoro tak uważasz, to czemu mnie uratowałeś? – krzyknął przez łzy. – Jesteś okropny! I nie mów do mnie mały, ty... ty potworze! – Odwrócił się na pięcie i odbiegł.
Skalniak popatrzył za nim zdumiony. Coś kazało mu krzyknąć:
- Hej, mały! Poczekaj, chcę ci pomóc!
- Nie wierzę. Jednak jesteś potworem jak inne smoki. Kradniecie co nasze i zabijacie ludzi. Mój wujek... Mojego wujka zabił smok. – powiedział z trudem.
Szkarłatnemu łzy napłynęły do oczu. Przelana krew niewinnych, jak jego ojca, zabitego przez inne smoki... Chłopiec to zauważył.
Bratek podszedł do wielkiego gada i bez lęku położył mu rękę na pysku.
- Chodźmy – usłyszał Skalniak.

***

- Naprzód! Magu Orchidzie, ty idź pierwszy, ochraniaj nas przed wrednymi gadzinami, pomiotami Złego! Panie, bądź z nami! – Narcyz nakreślił w powietrzu Znak Pana.
Wszyscy mężczyźni z wioski szli do Gniazda Smoków, by się z nimi rozprawić. Za kradzieże i niegdysiejsze morderstwa ich przodków.

***

- Dalej, dalej! Pospieszmy się, szybciej!
Wszystkie smoki przemykały się przez las, by zaatakować ludzi. Za to, że oni chcieli skrzywdzić ich. I za to, że ich przodkowie prześladowali niegdyś ich przodków.

***

Dwie grupy, zamierzające się nawzajem wyeliminować, natknęły się na siebie znienacka w lesie. Zapadła cisza. Cisza przed burzą. Warkot w gardłach smoków wzbierał z każdą minutą, ludzie napinali cięciwy swoich łuków coraz mocniej, Orchid strzelał kostkami palców, skupiając się na zgromadzeniu mnóstwa Mocy. Już, już miała rozpocząć się Wielka Bitwa, gdy pomiędzy nimi wylądował smok. Szkarłatny, otoczony czerwonawą poświatą, z poważnymi, szarymi oczami w kształcie migdałów. Na grzbiecie smoka siedział chłopiec, w którym Narcyz rozpoznał swojego najstarszego syna. Chciał podbiec do niego, zabrać jak najdalej od tego potwora, ale nie mógł ruszyć się z miejsca. Wszyscy zamarli. Znów zapadła cisza.
- Ludzie i smoki – rozpoczął przemowę Skalniak – przyszliście tutaj walczyć. Jak ci, co byli przed wami. Po co? Pytamy, po co?
- To niepotrzebne – dodał Bratek.
Któryś z wieśniaków splunął pogardliwie.
- Niepodobna żebym ja miał się z jakaś gadziną zaprzyjaźnić! Niepodobna, żeby takie coś się mogło wydarzyć!
- My mogliśmy, wy też – zawołał Skalniak.
Khairi podszedł do młodego smoka.
- Dość tego, Skalniak. Wracaj do stada, może uzyskasz przebaczenie jak przestaniesz się wygłupiać.
- Nie, Khairi. Już dość było w przeszłości zabijania. Skończmy to!
- Patetyczne przemowy możesz sobie darować, szczeniaku! – zawołał Khairi i zamachnął się ogromną, pazurzastą łapą na chłopca, stojącego obok szkarłatnego gada. Jego były poddany zauważył to w samą porę – odsunął Bratka w ostatniej chwili.
- Mały, wszystko dobrze?
Skinął w odpowiedzi głową. Trochę bolała go ręka, na która upadł, ale żył. Dzięki Skalniakowi.
Khairi rzucił się na młodego smoka. Przez stado Przywódcy przeszedł pomruk niezadowolenia. Jakże to tak? Rzucać się na słabszego i młodszego od siebie?
Mag Orchid uwolnił skumulowaną energię, trafiając w Khairiego. Stary smok zawył z bólu i padł na ziemię obok Skalniaka. Ludzie opuścili broń. Smoki wycofały się cichaczem z lasu. Młodszy gad wstał, chwiejąc się nieco na nogach i powiedział:
- To chyba koniec. Coś się kończy, coś się zaczyna – spojrzał wymownie na Bratka.

***

- Może to zbyt piękne, aby było prawdziwe, ale to rzeczywista opowieść, dzieci. Bratek był jedynym człowiekiem, który kiedykolwiek dosiadał smoka i to nie raz. Przyjaźnił się ze Skalniakiem aż do śmierci smoka, który zginął w jego obronie.
- A przed czym go obronił, dziadku? – zapytał malec z umorusaną buzią.
- Przed magami, którzy napadli na niego, kiedy byli przejazdem w naszej wiosce.
- Biedny Skalniak... – rozpłakała się dziewczynka, na oko dwunastoletnia.
Chłopczyk z gęstą ruda czupryną zawołał:
- Głupiaś ty, Porzebiśniega! Co się stało z innymi smokami? Z Khairim?
Starzec pogładził brodę i powiedział w zadumie:
- Ludzie i smoki pogodzili się, ale nie zaprzyjaźnili. Ustalili, że nie będą sobie wchodzić w drogę i że smoki będą dostawać dwie krowy na tydzień od naszej wioski. Ale Skalniak i Bratek byli wyjątkiem. Oni zawsze chodzili razem. Miał rację Skalniak. Cos się wtedy skończyło – bezmyślna nienawiść dwóch ras, i coś się zaczęło – piękna przyjaźń. A Khairi... ten zniknął, nikt nie wie gdzie. Pewnie ze wstydu gdzieś się schował.
- Maluchy, obiad! Zostawcie dziadka Bratka, musi odpocząć! – dało się słyszeć głos młodej kobiety.
Dzieciaki odbiegły, pozostawiając staruszka samego. Ten nadal gładził brodę i wyszeptał w zamyśleniu:
- Skalniak, tyle ci zawdzięczam... Dziękuję i przepraszam, przyjacielu.
Wyjął zza pazuchy małe puzderko. Było w nim coś szkarłatnego, emanującego czerwonym światłem. Łuska smoka.

***

- Hej, Skalniak! Czarownicy przyjechali do naszej wioski, chodźmy ich przywitać!
Smok wywrócił oczami. Znowu ten Bratek go gdzieś ciągnie. Podszedł powoli do przyjaciela, położył się płasko na ziemi, by ten mógł na niego się wspiąć i polecieli. Bratek uwielbiał te podniebne podróże. Było w nich coś magicznego, zwłaszcza jeśli odbywały się tak jak teraz – wieczorem. Nim dolecieli do wioski było już ciemno, lecz mimo to Bratek nie chciał zrezygnować z powitania magów. Bardzo mu na tym zależało i Skalniak to rozumiał. Wylądowali obok chaty przybyszów. Chłopak zastukał do drzwi, które otworzył mu nieprzyjemnie wyglądający mężczyzna z czarną brodą i przepaską na oku, wyraźnie pijany.
- Czego chcesz? – huknął. Nagle zauważył smoka i oko mu zabłysnęło. – Koledzy, mamy tutaj niezły okaz smoka... z jakimś smarkaczem.
Z domku wyszło jeszcze trzech czarodziejów, także podpitych. Skalniak wyszczerzył kły i zawarczał, Bratek cofnął się o parę kroków.
- Przyszliśmy was powitać, o zacni magowie... – wyszeptał przez ściśnięte gardło.
Tamci wybuchli śmiechem i otoczyli chłopca.
- To jak, koledzy, zabawimy się ze smarkiem, a potem bierzemy gadzinę, co? –z zawołał jeden z magów.
Reszta potwierdziła ochoczo. Popełnili podstawowy błąd – nie wyczarowali światła. Jakby to zrobili, dostrzegliby, że Skalniak należy do gatunku smoków rozumnych. Gad rzucił się na nich z kłami i pazurami, gdy mieli rzucić na przerażonego chłopaka pierwsze zaklęcie. Zanim się opanowali, smok zdążył nieźle ich poturbować. Ten z opaską przyszedł do siebie najszybciej – rzucił na Skalniaka jakieś zaklęcie, padając na ziemię i krzycząc z bólu. Smok rozdarł mu bok ostrymi pazurami. Skalniak resztkami sił chwycił w pysk przyjaciela i odleciał z nim do kryjówki w lesie. Tam legł na trawę i dyszał ciężko. Bratek gładził smoka po łbie:
- Skalniak, musimy iść do Orchida, on na pewno potrafi to odwrócić...
- Bratek, nie bądź głupi. Nie da rady.
- Skalniak, przepraszam, gdyby nie ja...
Szkarłatny przymknął oczy.
- Nie żałuję, Bratek – zamilkł, wyraźnie tracił siły z chwili na chwilę.
Smok spojrzał na niego. Chłopak ostatni raz widział migdałowe, szare oczy przyjaciela, wpatrzone w niego z –jak zawsze – tym zawadiackim błyskiem. Poświata, zawsze znajdująca się dookoła Skalniaka zgasła. Zniknęła. Smok umarł.
- Nieeeee!... – Po całym lesie rozniosło się echo krzyków Bratka. – Proszę, nie, nie, nie, proszę nie, nieee... – Ostatnie słowo zakończyło się głuchym jękiem.
Bratek upadł na kolana obok nieżywego smoka. Ostatni raz na niego spojrzał, nachylił się nad zmarłym i ostrożnie wyrwał jedną z przepięknych łusek gada. Odszedł stamtąd zaraz po tym, nie mógł już dłużej patrzeć na ciało Skalniaka.

***

- Niedługo się spotkamy. – staruszek pogładził delikatnie łuskę koloru szkarłatu. – Czy nadal nie żałujesz, przyjacielu? Czy teraz mógłbyś powiedzieć mi to samo? Dwa razy uratowałeś mi życie, nie żałujesz teraz?
Wydało mu się, ze wśród drzew usłyszał cichy, znajomy skowyt. Skowyt smutnego smoka. A po chwili równie znajomy szept:
Wydawało mu się, że głos szeptał „nie”. Ale to pewnie tylko omamy zdziecinniałego staruszka.

***

- Odszedł sługa naszego Pana. Pożegnajmy go i uczcijmy jego życie minutą ciszy.
Ludzie tłoczyli się wokół ciała zmarłego Bratka. Starzec uśmiechał się delikatnie. Jakby tam, gdzie był teraz, był szczęśliwy.
- Mamo, a smoki są w niebie?
- W niebie dziadka na pewno – wyszeptała młoda blondynka. – On jest w niebie ze Skalniakiem, tak jak chciał zawsze.
- I jest tam dobrze? – kontynuował malec.
- Z pewnością.


KONIEC (chyba)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Liryka i Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin