Forum Lochy
Gdzie Snape mówi dobranoc...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Żona dla Śmierciojada [romansidło]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Galais
Mugol



Dołączył: 13 Lip 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4

PostWysłany: Czw 16:48, 13 Lip 2006    Temat postu: Żona dla Śmierciojada [romansidło]

Znęcona reklamą, pojawiam się i tutaj, co mi szkodzi? Poznęcajcież się trochę nad biedną, małą mną...
"Żona dla Śmierciojada" jest romansidłem bez wyższych apsiracji, powstała dla mojej zepsutej przyjemności ^^
Pozdrawiam!
Gala




Żona dla Śmierciojada




Odsłona I
[i]Sposób na Snape'a

„Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę.”
(J. Liebert)



- Nie.
- Ależ Severusie!
- Powiedziałem NIE, dyrektorze - wrzasnął nagle profesor Snape, a aż nazbyt czytelna ostrzegawcza nuta w jego głosie zamknęła usta nawet samemu Albusowi Dumbledore'owi. - Podjąłem decyzję - dokończył spokojniej i odwrócił się w stronę drzwi.
- Mój chłopcze, powinieneś to dobrze przemyśleć.
- Do ciężkiej cholery! - zaklął młodszy mężczyzna, zwracając się ponownie ku przełożonemu, jego oczy błysnęły niebezpiecznie. - Odkąd pamiętam, nic innego tutaj nie robię i wie pan, do jakich wniosków doszedłem? Że mam zwyczajnie dosyć – uciął gwałtownie i dla nich obu było całkowicie jasne, iż niezupełnie to chciał powiedzieć.
- Sev...
- Tak, dosyć! Jako Śmierciożerca mordowałem i torturowałem... Niech pan się przestanie krzywić, doskonale pan o tym wie! Zmieniłem strony i co? I moim głównym zadaniem nadal jest mordowanie i torturowanie! Nie tak miało być. Nie. To. Mi. Obiecałeś!
- Severusie...
- Nie. Między tobą i Mrocznym nie ma żadnej różnicy. Żegnam.
- Ależ...
- NIE! Do cholery, NIE! Odchodzę. Mam gdzieś ten zasrany Zakon i ciebie też. Odchodzę.
- Nie możesz. Jak...
- Mam to w dupie. Nie zatrzymasz mnie. Jestem wolnym człowiekiem, na litościwego Merlina!
Severus Snape jednym płynnym ruchem zerwał z siebie wierzchnią szatę i cisnął ją z rozmachem pod nogi dyrektora. Stanął tak przed nim, prawdopodobnie najpotężniejszym czarodziejem współczesnego świata, rozczochrany, w zwykłych mugolskich spodniach i wstającej z nich, wymiętej koszuli i wydyszał mu prosto w twarz:
- Udław się, Dumbel – po czym szybko wyszedł, trzaskając zamaszczyście drzwiami.



***



Kolejne, zwołane naprędce, zebranie Zakonu Feniksa w gabinecie dyrektora było wyjątkowo burzliwe.
- I on tak po prostu... - nie mógł uwierzyć Remus Lupin.
- Wyszedł – wzruszyła ramionami Minerva McGonagall. - Trzasnął drzwiami i zniknął.
- Jak to zniknął? Opuścił Hogwart? - dopytywał się Syriusz Black.
- Nie. Tego nie mógł zrobić.
- Jasne, przecież nie ma dokąd iść – zakpił.
- Syriuszu! - syknęła dawna nauczycielka mężczyzny, marszcząc groźnie brwi. - To są poważne sprawy, mógłbyś sobie chociaż raz darować. Nie jesteś już małym chłopcem!
- Więc właśnie dlatego nie muszę już słuchać morałów, pani profesor – odgryzł się naburmuszony pan Black.
- Łapa! - rzucił ostrzegawczo Lupin.
- Przestańcie się kłócić, na miecz Godryka! - odezwał się po raz pierwszy Dumbledore i zmęczonym ruchem potarł czoło. - Severus może się jeszcze nie wyprowadził, ale złożył rezygnację, zaszył się w lochach i poszukuje mieszkania przez ogłoszenie. Argus mi doniósł, że zaczął się pakować...
Pomiędzy kilkunastoma członkami Zakonu zapanowała niemal namacalna cisza. Mundungus Fletcher czkał rytmicznie przez sen.
- Czyli że on tak na poważnie? - niespodziewanie zabrała głos Tonks, otwierając szeroko oczy i czochrając w zamyśleniu swą wściekle różową czuprynę. Przeżywający egzystencjalne bóle buntownik absolutnie nie zgadzał się z obrazem wrednego nietoperza, który zapamiętała ze szkoły.
- Ale o co mu właściwie chodzi? - zastanawiał się głośno Kingsley Shacklebolt. - To znaczy... Przecież on zawsze właściwie robił to samo. Chyba to lubił, prawda?
- Może właśnie o TO chodzi – szepnął filozoficznie Lupin.
- Za coś się zostaje tym Śmierciożercą, nie? - kończył w tym czasie Kingsley. - I co? Dlaczego teraz mu się odmieniło?
- Okres.
- Słucham? – nie dosłyszał auror.
- Powiedziałem, że pewnie ma okres – parsknął Syriusz.
- Black! - fuknęła na niego dziko profesor transmutacji, a siedzący obok Lunatyk westchnął teatralnie – jemu też stary kumpel powoli zaczynał działać na nerwy.
- Jednym słowem – wtrącił się Alastor „Szalonooki” Moody, zgrzytając z wściekłości zębami – właśnie zostaliśmy bez szpiega w szeregach wroga, bo ta twoja lewa ręka ma humory. Tak, Albusie! Akurat teraz! Czy to nie dziwne?
Prawdopodobnie najpotężniejszy czarodziej współczesnego świata po raz nie wiadomo który tego wieczoru ciężko westchnął i rozmasował sobie skronie.
- A może on wrócił do... - zasugerowała nieśmiało Molly Weasley.
- Moim zdaniem, bezsprzecznie – przytaknął szybko stary auror. - Przeklęty, przewrotny...
- Nie, w takim wypadku najpierw by nas pozabijał, zamiast robić sceny – pokręcił głową Dumbledore.
- Może to taka zmyła...
- Syriuszu, teraz to ja cię proszę!
- Już dobrze, dyrektorze.
- Naprawdę, Harry tak bardzo cię w tym przypomina, że gdybym nie wiedział, że Lily...
- Albusie, to nie jest najlepszy moment – przerwała dyrektorowi Minerva McGonagall.
Starszy mężczyzna w zamyśleniu potoczył wzrokiem po wpatrzonych w niego z wypisanym na twarzach wyczekiwaniem podwładnych.
- Posłuchajcie mnie, moi drodzy, musimy coś zrobić, wymyślić jakikolwiek sposób, aby zatrzymać Severusa Snape'a w Zakonie. To już nie są żarty. Severus to nasz jedyny kontakt wśród zwolenników Toma. Wojna wkracza w decydująca fazę, nie poradzimy sobie bez jego raportów, nie mówiąc już o wrodzonych zdolnościach strategicznych, z których Tom korzysta w tym samym stopniu, co ja. Severus nie może odejść. To zbyt niebezpieczne, zarówno dla naszych planów, jak i dla niego samego. Równocześnie z opuszczeniem Zakonu, Severus postanowił nie stawiać się więcej na wezwania Voldemorta. Nie muszę wam tłumaczyć, jak to się skończy, prawda? Musimy coś zrobić. Teraz.
- Tak, ale co? - pokręciła głową profesor McGonagall. Jeżeli o nią chodziło, nie miała do Ślizgonów ani serca, ani cierpliwości, a mimo swych najszczerszych chęci nie była w stanie przemienić Snape'a w Gryfona.
- Imperius.
- Łapa, wyjdź!
- Spokojnie, Lupin. Popieram pomysł pana Blacka – wtrącił się znowu Moody ze złowrogim uśmiechem. - Zgłaszam się na ochotnika, aurorzy mają licencję... Jednak, gdyby ktoś chciał znać moje zdanie, proponowałbym od razu Avadę.
- Wszyscy zachowujecie się jak dzieci! Doprawdy! - oburzyła się wicedyrektorka i gwałtownie poderwała się z krzesła. - Jeżeli ta dyskusja zaraz nie zacznie zmierzać w sensownym kierunku, to ja opuszczę to pomieszczenie. Mam o wiele lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie tych bzdur.
- Proszę, błagam o spokój – poprosił zmęczonym tonem dyrektor, wesołe iskierki w jego oczach należały w tej chwili do odległych wspomnień. - Przykro mi to mówić, ale jeżeli chodzi o Severusa, wszyscy ponieśliśmy klęskę. Od samego początku nie potrafiliśmy do niego dotrzeć, porozumieć się, nie możecie, moi drodzy, nie przyznać mi racji. Sam popełniłem na tej drodze całe mnóstwo pomyłek. Musimy więc uciec się do pomocy kogoś z zewnątrz, musimy znaleźć kogoś, kto będzie w stanie utrzymać go w Zakonie. Na powrót przyciągnąć, przywiązać, przekonać do wspólnej sprawy.
- Albusie, o czym ty właściwie... - profesor McGonagall opadła bezsilnie na miejsce. - Chyba nie...
- Dyrektorze, myśli pan, że...? Naprawdę?! - wykrzyknęła Molly.
- Nie, Albusie, ty chyba kompletnie oszalałeś! - zawołał Moody. - Już lepiej...
- Avadą?
- Panie Black, czy nie myślał pan kiedyś o karierze aurora?
- Przemknęło mi przez myśl...
- Na wspaniałą Morganę, o czym wy wszyscy... - zaczęła Tonks, ale Lupin zaraz jej przerwał:
- Na litość, dajcie dyrektorowi skończyć.
- Dziękuję, Remusie. Tak więc, jak się pewnie zorientowaliście, moi drodzy, mam już pewien plan, ale dla jednego spośród was oznacza to dłuższą podróż. Uważam jednak, że warto. To nasza jedyna szansa.
W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się i wsunęła się przez nie głowa woźnego Filcha.
- Dyrektorze – zameldował, salutując po żołniersku. – Profesor Snape właśnie opuścił zamek.





Odsłona II
Miss Hogwarts*


"Kto spać będzie z piękną Etain
Kogo nocą będzie gościć
Nie wiadomo. Lecz wiadomo
Że nie zaśnie w samotności" **



Zanim Remus Lupin zdążył się na dobre rozejrzeć po parku przy Kruczym Gnieździe, błyskawicznie ciśnięty znikąd sztylet przyszpilił go za szatę do drzewa.
- Dickens ůber alles – rzucił szybko mężczyzna, nim właściciel posesji, a tym samym zapewne także kilku kolejnych noży, straci cierpliwość.
- To hasło było aktualne sto lat temu – odpowiedziano mu kpiąco.
- Wiem – odkrzyknął – bo tak się składa, że właśnie sto lat temu byłem tu po raz ostatni.
- Należało się więc może zainteresować, jakie jest nowe przed bezczelnym zwaleniem mi się na głowę. Ci, którzy są tutaj mile widziani, otrzymują wiadomości regularnie.
Remus uśmiechnął się lekko sam do siebie. Irracjonalność prowadzonej właśnie rozmowy upewniła go lepiej, niż cokolwiek innego, że trafił pod właściwy adres. Tak mogła witać gości tylko jedna osoba na świecie. No, może poza Severusem Snape'em...
- Na litość, przecież ty do nikogo nie piszesz, Yen. Merlinie, to ja, Remus Lupin! Chyba potrafisz mnie rozpoznać?
- Tak samo, jak rozpoznaję eliksir wielosokowy... - zakpiła. - Skąd mam mieć pewność?
- Możesz mnie przetrzymać do pełni, to raptem trzy dni.
Drugi sztylet wbił mu się tuż nad głową, po czym zadygotał lekko i rozsypał się w proch. Chwilę później tuż przed nosem Lupina aportowała się kobieta o krótkiej i strasznie poczochranej siano-blond czuprynie. Cała jej postać była dość przerażająca i to w znacznej mierze z powodu oczu – jedno z nich było czarne, drugie z nieznanych przyczyn zielone, zupełnie jak u bułhakowskiego Szatana. Całokształtu dopełniał niepokojący zez, tak że nigdy nie można było dociec, gdzie kobieta się patrzy i w naturalny sposób wyciągało się wniosek, że widzi wszystko. Z drugiej strony miało to swoją wartość w czarodziejskich pojedynkach.
- Witaj, Lupin – odezwała się ochrypłym, niskim głosem osoby odwykłej od rozmowy.
- Yen – kiwnął jej natychmiast głową Remus.
- Nie spodziewałam się cię jeszcze kiedykolwiek tutaj zobaczyć.
- Cóż, nie jesteś zbyt gościnna...
- Wiem – stwierdziła krótko i zamilkła, mierząc go uważnie wzrokiem.
Przez dłuższa chwilę panowała ciężka cisza.
- Więc... - zaczął niepewnie Lupin. – Czy moglibyśmy gdzieś porozmawiać?
- Chyba nie uda mi się cię zbyć, prawda?
Remus Lupin tylko bezsilnie wzruszył ramionami. Przez twarz kobiety przemknął lekki, złośliwy uśmieszek, gdy machnęła na niego ręką i poprowadziła ścieżką przez park okalający rezydencję. Po kilku minutach ich oczom ukazał się olbrzymi gmach Kruczego Gniazda – słynnego w całej okolicy, lokalnego nawiedzonego dworu z pełnym zestawem przypisanych podobnym obiektom rekwizytów, jak powybijane szyby, obłażący tynk, skrzypiące okiennice i zawalone schody.
- Imponujące... - szepnął Lupin, kierując się ku pokrytym wieloletnimi pajęczynami drzwiom.
- Och, nie tędy! Chyba nie myślisz, że mieszkałabym w czymś takim?!
Kobieta bezceremonialnie chwyciła go za rękaw i pociągnęła do...
Brwi naczelnego wilkołaka Zakonu Feniksa gwałtownie pojechały do góry, gdy został wepchnięty do przycupniętego niedaleko dworu, rozpadającego się wychodka.
- Co do...?
Nie zdążył jednak dokończyć, gdyż dokładnie w momencie, gdy Yen zamknęła za nimi drzwi, podłoga uciekła mu spod nóg i przez chwilę widział tylko ciemność, a wiatr świszczał mu w uszach. Sekundę później zbierał się do pozycji pionowej pod rozbawionym wzrokiem swej towarzyszki.
- Witam w moich skromnych progach – powiedziała, zapalając tkwiące w uchwytach pochodnie, a Lupin skonstatował, że znajdowali się w ciasnym, mrocznym korytarzu.
- Nie prościej byłoby zainstalować windę? – mruknął zrezygnowany Remus.
- Tak jest szybciej – wzruszyła ramionami. - Poza tym windy są pretensjonalne.
- No tak... Zapomniałem, Yen.
- Chodźżesz wreszcie! Nie mamy całego dnia.



***



Lupin usiadł za stołem z surowego drewna naprzeciw kobiety. Niemal natychmiast pojawiły się przy nich drżące jak liście osiki, wyraźnie znerwicowane skrzaty domowe i ustawiły na blacie filiżanki z herbatą, po czym szybko czmychnęły, zmiażdżone wzrokiem przez swoją panią.
- Dobrze – odezwała się wreszcie, choć niechętnie Yen. - To czego chce ode mnie Dumbledore?
- A dlaczego uważasz, że jestem tutaj z jego polecenia?
- Zlituj się, Lupin! - rzuciła, wznosząc wymownie oczy do sufitu. - Nikt z was jakoś do tej pory nie raczył mnie odwiedzić, co wam się nawet chwali. Zresztą, kto przybyłby tutaj z własnej woli?
Tak, w tym momencie Remus sam się nad tym zastanawiał. Dlaczego musieli posłać akurat jego? Siedział teraz kilka stóp pod ziemią, w ciemnej komnacie, fantazyjnie udekorowanej skórami węży i pękami tajemniczych ziół, zwisających z powały i coraz mniej mu się to podobało. To od pierwszej chwili dobrze nie wyglądało, nie mówiąc już o tym, co miał do zakomunikowania swojej dziwnej towarzyszce.
- No więc? - ponagliła go. - Dowiem się, czy nie?
- Cóż...



***



- CO?! Że jak?! - krzyk zszokowanej Yen wstrząsnął murami podziemnego siedliska. Z jej głosu jakimś cudem nagle zniknęła efektowna głębokość i nieco upiorny mat.
- Cóż...
- Możesz mi to powtórzyć? Bo chyba nie zrozumiałam.
- Więc...
- Że niby ja mam... Ja... Ja mam... Uch! Mam wyjść za... Za Snape'a?! Tak?! - kobieta uderzyła z rozmachem pięścią w stół, strącając na ziemię filiżanki.
- Taki jest plan.
- Czy wyście tam wszyscy poszaleli?! Zaklęcie Świętego Wita? Czy może Walentego? - Yen zerwała się na równe nogi i krążyła po pokoju, mierzwiąc jeszcze bardziej swoją nastroszoną bojowo czuprynę.
- Posłuchaj mnie, Yen...
- Przecież to czysta głupota! Niby jaki to ma cel?
- Mamy... ZAKON ma ostatnio problemy z Severusem...
- To chyba nic nowego? Sever, zdaje się, ma tak na drugie imię. Problemus...
- Nie, teraz chodzi o coś zupełnie innego...
- Jasne! - wyrzuciła z siebie ironicznie. - I małżeństwo ma go nagle magicznie odmienić? Świetnie! Znakomity pomysł! Na pewno poskutkuje. Zawsze skutkuje. Wiesz z doświadczenia, nie? Robicie już zakłady? Mogę coś postawić?
- Uspokój się. Nikt cię nie zmusza.
- Kto to wymyślił? Dumbledore, prawda?
- Tak, to był pomysł Albusa...
- Wiem. Tylko ten stary dureń mógł na coś takiego wpaść! To jego charakterystyczny, gryfoński plan – chodźcie, zrobimy tak i zobaczymy, co z tego wyjdzie, a nuż.
- Na litościwego Merlina, Yen, proszę!
- Nie yenuj mi teraz, Lupin!
- Daj sobie coś wytłumaczyć.
- Pewnie! Przecież dlatego przysłali ciebie. Nikt tak świetnie nie tłumaczy, pan, cholera, profesor! Wiedzieli, że tylko ciebie nie wyrzucę od razu za bramę. Więc racz powiedzieć mi jedno – zatrzymała się nagle przed nim, opierając dłonie na biodrach i wysuwając wojowniczo brodę. - Dlaczego ja? Czy ja wam coś zrobiłam? Czy ja się do tej waszej wojennej piaskownicy w ogóle mieszam? Siedzę sobie cicho z dala od tego wszystkiego. WIĘC DLACZEGO?
- Tylko ty się nadajesz, Yen. Jesteś współczulna. Mówiłem ci, że Snape chce odejść, a my musimy go za wszelką cenę powstrzymać. Potrzebujemy kogoś, kto zmusi go, aby pozostał. Kto będzie potrafił nim pokierować.
- Cudownie! Więc mam zostać psychoanalitykiem byłego Śmierciożercy z ostrą paranoją? Czy wam się wydaje, że nie mam nic lepszego do roboty?
- Yen, jesteś jedyna.
- A to dobre! D-L-A-C-Z-E-G-O?!
- Bo on cię lubi... eee... lubił. Chyba tylko ciebie. Chodziliście ze sobą w Hogwarcie. Przynajmniej na to wyglądało... - zmęczony Remus zamilkł, czekając na wybuch, który jednak nie nastąpił.
Wykrzywiona wściekłością twarz stojącej nad nim Yen nagle się wygładziła i rozciągnęła w wyrazie zdumienia. Oczy kobiety zamrugały i rozbłysły. Ułamek sekundy później pani domu odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła szalonym, dźwięcznym i niesamowicie melodyjnym śmiechem. Remus osłupiał.
Tymczasem Yen złapała się za brzuch i zgięła w ataku niepowstrzymanego chichotu. Na szczęście Lupin wykazał się refleksem i podesłał jej krzesło, zanim wylądowała na podłodze. W jednej chwili zaczęła się rozpadać groźna maska, przygotowana przez kobietę specjalnie na jego powitanie. I nie tylko to. Nagle jej krótkie, nastroszone, beżowe włosy zaczęły się wydłużać, ciemnieć, aż w końcu spłynęły wijącą się, hebanową kaskadą na plecy aż do samej talii. Dziwne, kolorowe oczy nabrały głębokiej, błękitnej barwy , a workowata, bezkształtna szata zaczęła się tu i ówdzie wypełniać i interesująco zaokrąglać. Jednocześnie brudne, kamienne ściany eksplodowały kolorami kwiecistej tapety, pod nogami Lupina znikąd pojawił się puszysty perski dywan, a zbity z nieheblowanych desek stół wygładził się i sam nakrył delikatnym, koronkowym obrusem. Dodatkowo wzdłuż ścian zapłonęły pachnące świeca, a wszystko to przy akompaniamencie dźwięcznego, kobiecego śmiechu...
Oto sprzed oczu Remusa zniknęło dziwaczne, pokraczne indywiduum, które przywitało go na górze, a w jego miejsce pojawiła się ONA, prawdziwa Yenlla Honeydell, najpiękniejsza, najbardziej oszałamiająca dziewczyna, jaka kiedykolwiek ukończyła Hogwart, w której podkochiwała się chyba cała męska populacja studentów, a potem większa część czarodziejskiego świata. Kobieta o wymiarach tak idealnych, że pewien rozmiłowany desperat wpisał je do Księgi Wieczystej Chwały i Zasług Hogwartu, a rozbawiony Dumbledore zgodził się, aby tam pozostały. Yenlla, która w szkole na przemian nazywano Etain lub Tytanią, zadziwiając nauczycieli znajomością mugolskiej mitologii i kultury. Tak więc znów miał przed sobą prawdziwą, dawną Yen i sam nie wiedział, która z nich dwóch jest gorsza.
Kobiecie wreszcie olbrzymim wysiłkiem woli udało się opanować i przemówiła miłym dla ucha, śpiewnym głosem:
- Och, przepraszam cię za to przedstawienie, Remmy.
Następnie, w nowym ataku wesołości, zerwała się z krzesła, podbiegła do mężczyzny, z piskiem rzuciła mu się na szyję i obsypała serdecznymi pocałunkami, jednocześnie otaczając obłokiem intensywnych perfum. Remus Lupin jeszcze nigdy nie czuł się tak zdezorientowany. Oto właśnie przykleiła się do niego autentyczna, światowa gwiazda. W pierwszym odruchu spróbował wstać, ale ciężar ciała Yen, choć niewielki, popchnął go z powrotem na siedzenie. Wtedy w podświadomym odruchu łapania równowagi przypadkowo splótł dłonie wokół jej talii, co wcale wiele nie pomogło, tylko jeszcze bardziej zmąciło mu w głowie. Miękkość i delikatność, wyczuwanej pod palcami dłoni konstrukcji kobiety sprawiła, że na chwilę przestał myśleć o czymkolwiek poza nią samą. Yenlla Honeydell... Na Merlina, Dumbledore wiedział, co robi... Jak zwykle zresztą.
Wreszcie wciąż roześmiana Yen odsunęła się od niego i wyćwiczonym ruchem poprawiła swoje długie włosy, po czym zaczęła się kręcić przed nim, wyginając i oglądając uważnie, jakby sama też dawno nie widziała się w tej postaci.
- Musiałam zapomnieć dzisiaj odnowić zaklęcie, skoro wszystko wróciło do normy – powiedziała w zamyśleniu. - Trzeba je rzucać na nowo co kilka godzin. Naprawdę przepraszam za to na górze – zwróciła się znowu do niego. - Wiesz, jak jest. Właśnie się doktoryzuję, a nie mogę tego robić z takim wyglądem – wskazała na siebie wymownym gestem. - Niektórzy mogliby tego nie przeżyć...
- Doktoryzujesz? Myślałem, że...
- Tak, tak – przerwała mu, niecierpliwie machając dłonią. - W Mungu zdążyłam się już dawno habilitować. Robię teraz doktorat na mugolskim uniwersytecie. Z ziołolecznictwa. Chyba nie sądziłeś, że te zielska na suficie to dekoracja? Nie jest ze mną jeszcze aż tak źle...
Tak, doktoryzacja, habilitacja... Jakimś absurdalnym zbiegiem okoliczności kobieta o zewnętrznych warunkach Yenlli Honeydell została obdarzona czysto krukońską umysłowością. A to potrafiło całkiem nieźle skomplikować życie...
- Musiałam się stworzyć na nowo. Nie mogłabym studiować, wyglądając tak, jak wyglądam... a raczej wszystko szłoby mi bardzo łatwo i szybko, nie musiałabym pisać prac ani niczego zaliczać i w ogóle, ale to by było nieuczciwe. Ech! - westchnęła filozoficznie. - Mugole nie różnią się w tym wiele od czarodziejów, nikt nie chce uczyć pięknych kobiet...
- Ale dobrze – kontynuowała Yen. - Nie zadałeś sobie tyle trudu i nie przyjechałeś tutaj, aby słuchać o moich planach naukowych. Wręcz przeciwnie – dodała sarkastycznie, marszcząc jednocześnie kształtny nos. - No? Więc na czym stanęliśmy?
Zatopiony potokiem dźwięcznego kobiecego monologu Lupin nagle skonstatował, że
gdzieś się po drodze w tym wszystkim zgubił. Zapatrzył się na nią trochę nieprzytomnie.
- Aha, wiem – odpowiedziała sama sobie Yen. - Omawialiśmy mój mały, zadawniony romans z Sverem. Ech, Lupin, Lupin... - kobieta pokręciła z politowaniem głową nad swoim gościem i rozparła się wygodniej w fotelu, odrzucając do tyłu hebanowe włosy i zakładając nogę na nogę. Od niechcenia machnęła też różdżką w stronę rozbitej zastawy. - Błyskotka! Newton! - krzyknęła.
Zaraz też ponownie pojawiły się jej dwa skrzaty, tym razem zamiast w dziurawe, zgrzebne worki, odziane w artystycznie udrapowane, śnieżnobiałe serwetki. Zaklęcie Yenlli Honeydell musiało działać na cały jej dobytek. Gdy skrzaty po raz drugi zaserwowały podwieczorek, kobieta znów się odezwała.
- Chcesz posłuchać historyjki? - zapytała.
Remus gorliwie pokiwał głową, ignorując fakt, że wkraczanie w takie sprawy było mało delikatne... Jednak z drugiej strony miał świadomość, że i tak tego, najwyraźniej, nie zdoła uniknąć.
- W Severusie Snape'ie kochał się cały Krukoland – oświadczyła Yen.
Brwi Lupina gwałtownie pojechały do góry, zastygając w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia. Nie zamierzał ukrywać, że była to jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie w życiu usłyszał. Nigdy nie interesował się specjalnie tymi sprawami, ale z tego, co pamiętał, płeć piękna zazwyczaj kręciła się wokół Syriusza.
- Nie patrz tak na mnie! - zaśmiała się Yen, a Remus poczuł dziwne mrowienie na plecach. - Ja wiem, że on ma wygląd nie w pełni przetransmutowanego nietoperza, ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Są ważniejsze rzeczy.
- Doprawdy? - zagadnął gorzko Lupin. Przecież on też miał swoją przeszłość.
- Oczywiście! Był brzydki, ale ten jego ślizgoński intelekt – kobieta w przypływie emocji aż się oblizała, a naczelny wilkołak miał szczerą nadzieję, że zrobiła to nieświadomie. Chociaż z drugiej strony powszechnie było widomo, iż wszyscy Krukoni są nieco obłąkani – Godryku, wybacz! - nawet bardziej, niż Ślizgoni. Za dużo książek.
- Sever był niesamowity! Najlepszy ze wszystkiego. Prymus absolutny. Miał chyba najlepsze oceny, a poza tym on po prostu WIEDZIAŁ, a nie tylko odwalał chałturę, jak każdy. I był świetny z eliksirów, naturalny talent. Choćby nie wiem, jak się starał, Krukon nigdy nie dorówna pod tym względem pierwszemu lepszemu Ślizgonowi. Z tym się trzeba urodzić... Albo mieć korepetycje, rozumiesz? - Yen mrugnęła do niego w taki sposób, że natychmiast zrobiło mu się gorąco. Niewątpliwie lepiej by było, gdyby pozostała w swojej poprzedniej postaci, bo jej urok najwyraźniej działał niezależnie od niej.
- W Krukolandzie – kontynuowała pani na Kruczym Gnieździe – Sever był obiektem prawdziwej obsesji, wszystkie o nim śniły. Pomimo tego strasznego nosa... Ale z drugiej strony, nos też ma swoje znaczenie, czy raczej symbolikę... Długość... Musiałeś o tym słyszeć.
Stara, dobra Etain... Remus Lupin zaczął poważnie obawiać się o siebie.
- No więc w tym miejscu, nadchodzi pora na mnie – mówiła dalej Yenlla. - Dałam się w to wszystko wplątać zupełnym przypadkiem. Rozgadałam się za bardzo, wyśmiałam te ich dzikie fantazje i je wkurzyłam, więc rzuciły mi wyzwanie. Pamiętasz to jeszcze? Zabawę w wyzwania? Powiedziały, że skoro jestem taka mądra, to... Jednym słowem założyłam się z nimi, że... ekhm, tak... pocałuję Snape'a. Albo jeszcze lepiej, skłonię go, żeby ze mną chodził... Bardzo zabawne! Ale nie mogłam się wycofać, bo wyszłabym na tchórza i idiotkę. Duma siedemnastolatki, cholera.
- Czyli uwodzenie Snape'a?
- Trafne ujęcie. Powinieneś zostać politykiem, Lupin. Zawsze dobrze dobierałeś słowa. Ech... Więc tak. Następnego dnia najzwyczajniej w świecie podeszłam do niego na przerwie i pocałowałam go przy wszystkich, na środku korytarza, pod samym nosem świętej dziewicy Minerwy. Krukonki za moimi plecami wydały histeryczny, zbiorowy pisk, a ja przedstawiłam się i sobie poszłam. Nie da się ukryć, że zrobiłam na nim wrażenie. W życiu nie widziałam u nikogo takiej miny – Yen zachichotała, a w oczach błyszczała jej dzika satysfakcja, jaką widocznie napełniało ją to wspomnienie. - Upuścił książki prosto pod nogi Dumbledore'a.
„Trafiony, zatopiony” - pomyślał w duchu Lupin.
Nie zapomniał jeszcze, w jaki sposób Yenlla Honeydell potrafi się poruszać, jak zmienia się wyraz jej twarzy w zależności od tego, jakie chce sprawić wrażenie... A jej sposób chodzenia? Od tego ciągłego kołysania można było dostać zawrotów głowy, a w wypadku mniej odpornych, nawet choroby morskiej.
- To wszystko było szalenie zabawne. Biedny Sever przez jakiś czas kręcił się niezdecydowany, aż wreszcie dopadł mnie kiedyś w bibliotece. Potem, od słowa do słowa, naprowadziłam go na zaproponowanie korepetycji... Na tym mi w sumie naprawdę zależało... Wiesz, dwie pieczenie na jednym ogniu. Miałam najlepszego nauczyciela w Hogwarcie, a poza tym Severus w ogóle potrafi wiele rzeczy zrobić lub załatwić, jeżeli chce albo jeżeli potrafi się nim odpowiednio pokierować. A tak się składa, jak sam stwierdziłeś, że ja jestem współczulna. Wprawdzie musiałam z nim za to sypiać, ale cóż...
Na te słowa Remus Lupin zachłysnął się herbatą i rozkaszlał. Yen tylko zaśmiała się perliście, posyłając ku niemu skrzatkę z chusteczką.
- Tak to już jest na tym świecie – skwitowała filozoficznie kobieta. - Nie ma nic za darmo i tak dalej... Ale! Po prawdzie miałam wtedy bardzo nudnego chłopaka, więc to było niewielkie poświęcenie. Trzeba było widzieć, jak Sever go spławił przy pierwszej okazji, właściwie nieświadomie. Facet bał się do mnie odezwać do końca szkoły. Poza tym Ślizgoni mają w sobie to coś, ten dryg do niektórych rzeczy... Nie chodzi mi o jakieś bzdurne bicze i tak dalej, ale oni są tak przyjemnie wyuzdani... Wiesz, o co mi chodzi.
Remus Lupin na odczepnego przytaknął, pomijając milczeniem fakt pewnego swego niedoświadczenia na tym gruncie, bowiem nie dość, że jego erotyczne przygody w Hogwarcie były zerowe, to jeszcze nigdy nie miał okazji przespać się z żadnym Ślizgonem.
- A Sever wcale nie był taki okropny. Normalny facet, jak wszyscy, pod szatami też wyglądał tak samo. To wy zrobiliście z niego potwora. Uwzięliście się na niego i ty o tym dobrze wiesz!
- Ja...
- A cała ta sprawa z Wrzeszczącą Chatą i wilkołakiem to było zwykłe przestępstwo. Mogłeś go... Wszyscy o tym mówili już wtedy!
- Ale dyrektor zapewniał, że Snape nikomu...
- I nie powiedział. Wystarczy, że zasugerował. Halo, Lupin, mówimy o Krukonach i Ślizgonach, ludziach, którzy myślą, nie Gryfonkach, którzy z góry przyjmują wszystko tak, jak im się powie, bo przecież cały świat jest zbyt uczciwy, aby...
- Dobrze, zrozumiałem.
- Na drugi dzień wiedzieli wszyscy, którzy powinni. W Slytherinie mieli nawet taką pozyc... Ale ty chyba nie chcesz tego wiedzieć – Yen zrobiła bardzo nieudaną, bardzo niewinną minkę i kontynuowała. - Co do Severa miał wprawdzie tę swoją obsesję na punkcie czarnej magii, ale to przecież też jest interesujące... Nigdy cię to nie pociągało, Remmy? Wszechwładna potęga w twoich rękach? A Sever... Zresztą nikt w całej szkole tak dobrze nie całował...
Remus Lupin poczuł się naprawdę zmęczony. Od początku wiedział, że to zadanie przerasta jego siły, ale według Albusa nikt inny nie byłby w stanie w obecności Yen zachować zdrowego rozsądku przez dziesięć minut. Naczelny wilkołak Hogwartu zmagał się z nią już całą godzinę. Patrzył teraz na straszną Yenllę Honeydell, jej rozmarzony uśmieszek i modlił się, aby nadszedł wreszcie czas powrotu do podstawowego tematu, zanim będzie zmuszony wysłuchać więcej szczegółów z nocnego życia swojej byłej uczelni. Niczym tonący brzytwy uchwycił się jej ostatniego zdania.
- Więc zgódź się – rzucił na tyle kusząco, na ile pokuszenie potrafiła wykrzesać z siebie jego gryfońska natura. - Bardzo nam pomożesz – a następnie w przypływie rozpaczy dodał. - Jesteś jedyną osobą, która nie potraktuje tego, jak dopust Boży.
Twarz kobiety momentalnie spochmurniała i spoważniała.
- Nie – odrzekła krótko, wstając i powracając do nerwowego spaceru po pokoju. W jej ruchach i całej postaci pojawił się dziwny chłód. Opadła kolejna maska. Yen-trzpiotka, rozprawiająca o długości nosów zniknęła tak nagle, jak się pojawiła.
- Dlaczego?
- Dobrze mi tu – powiedziała zupełnie innym tonem, głosem pełnym skupienia i tłumionego gniewu. - Nie możecie wymagać ode mnie powrotu. Nie macie prawa. Wiesz, ile czasu zajęło mi odpowiednie przygotowanie tego schronienia? Żyję spokojnie i pracuję nad doktoratem. Nie mam najmniejszej ochoty mieszać się w wasze sprawy, nie chcę zwracać na siebie uwagi. Obiecałam to sobie wtedy: nigdy więcej. Nie chcę mieć znowu Śmierciożerców na karku. Wiesz co, Lupin? - zwróciła się nagle ku niemu, a oczy jej płonęły niezdrową fascynacją. - Jeżeli kiedykolwiek zdarzy ci się być na zebraniu młodzieżowych bojówek kolejnego światowego super terrorysty i tyrana, nigdy, ale to NIGDY, nie wytykaj mu nieścisłości w planie podboju uniwersum, a już na pewno nie sprzeczności w ideologii. Sever zabrał mnie na góra trzy spotkania. Nie pamiętam, co tam naopowiadałam i nie chcę tego pamiętać, ale dostałam adnotację jednostki potencjalnie buntowniczej do przyszłego zlikwidowania. A Sam-Wiesz-Kto powrócił.
- Yen...
- Nie ma mowy! - wrzasnęła nagle w wyraźnej panice. - Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić! Wiesz, jak to jest... Wiesz, jak to jest, kiedy ci żywcem wyrywają nerki? I wątrobę, kawałek po kawałku, w godzinnych odstępach... A ty nic nie możesz zrobić. Nawet się poruszyć. Ja nie będę przez to jeszcze raz przechodzić. O, nie... Nigdy. Znajdźcie sobie inną naiwną. Do dzisiaj dostaję nerwowej wysypki na sam dźwięk imienia Prometeusz – zaśmiała się histerycznie – tylko, że on przynajmniej sobie na to zasłużył. Ja NIE. NIE! - krzyknęła znowu. - Wiesz, ile trwała rekonwalescencja? Nie chciałbyś wiedzieć. Nie chciałbyś tego czuć! Radźcie sobie sami.
- Yen, ja rozumiem...
- Nic nie rozumiesz! Inaczej by cię tu nie było. Nie należę do Zakonu, nie możecie niczego ode mnie wymagać. Znajdźcie kogoś innego.
- Na litościwego Merlina, kogo? Posłuchaj mnie... – Remus podniósł się powoli i ruszył w jej stronę, jednak gdy spróbował dotknąć jej ramienia, wyrwała się gwałtownie.
- Zapewnimy ci maksymalną ochronę – kontynuował Remus. - Jesteśmy przygotowani...
- Tak, jak w przypadku Potterów? – zripostowała jadowicie.
- Nie prosilibyśmy o to – tłumaczył wyraźnie i z naciskiem meżczyzna – gdybyśmy mieli wybór. Pomyśl, kto ma wyjść za Snape'a? Tonks? Dumbledore? A może Syriusz?
Yenlla ze świstem wciągnęła powietrze i błyskawicznie odwróciła się w jego stronę. Zmarszczone brwi i furia, malująca się na jej twarzy, mogły przyprawić o zawał serca. Ruszyła w stronę Remusa, który cofnął się szybko i wylądował z powrotem w fotelu. Yen żelaznym uściskiem, jakiego trudno byłoby się po niej spodziewać, przygwoździła jego dłonie do oparć i wysyczała wściekle:
- Black? To ta świnia żyje?
Lupin z wysiłkiem przełknął ślinę. Pora nie była odpowiednia, a temat był już wystarczająco trudny. Zadanie z każdą chwilą okazywało się coraz bardziej niewykonalne, a teraz doszedł kolejny problem. Taki, który pominął nawet Dumbledore. Mianowicie Remus Lupin wolałby, aby legendarna Etain nie znajdowała się tak blisko niego albo żeby chociaż miała pozapinane wszystkie guziki przy szacie...
A teraz jeszcze musiał wspomnieć o Łapie... Niech to!
- Tak – odparł, delikatnie odsuwając ją od siebie. - Mój przyjaciel – podkreślił - ma wrodzone szczęście. Widzę, że słyszałaś o zajściu w Ministerstwie... Otóż okazało się, że akurat wtedy Niewymowni prowadzili badania w Sali Śmierci i nałożyli magiczny portal na Zasłonę. Syriusz ocknął się kilka dni później w kacopodobnym stanie w samym środku Kambodży. Musieliśmy się nagimnastykować, aby nie wpadli na jego trop. Jednak urzędnicy Ministerstwa mieli wtedy mnóstwo innych rzeczy na głowie.
- Nie! No nie! Tego nie możecie ode mnie wymagać! O, NIE! Nie mam zamiaru oglądać więcej tej szui na oczy! Nie możecie stawiać mnie w takiej sytuacji! Współpracować z tym... Z tym... - miotała się wściekle Yen. - Wiesz, co on... On... Umówił się ze mną, a na spotkanie posłał Pettigrewa! Napojonego eliksirem wielosokowym. Chciał mu moim kosztem zapewnić inicjację!!! Jakbym była... Ja wiem, co wy wszyscy o mnie myśleliście, zwłaszcza po tej aferze z McGonagall, ale... Na Rowenę! Na szczęście jestem współczulna, dziękować mocom wszystkich żywiołów! Od razu się zorientowałam, że to nie Black. Nie miał jego uczuć, jego emocji. Black zawsze wysyłał określone sygnały, coś w rodzaju: „Jak wyglądam?” albo „Czy wypada już zdjąć spodnie?”, a tamten się bał, trząsł się jak pudding. Black-pyszałek nigdy się nie bał, jak każdy głupiec!
- Yen, to było sto lat temu! - westchnął ciężko Lupin. Nie miał ochoty rozprawiać teraz o wszystkich grzechach Łapy, które znał aż zbyt dobrze.
- Jasne! Świetnie! Zapomnijmy o tym, przecież to nieważne. Gryfoński... Ech, Śmierciojad Severus nigdy by mi czegoś takiego nie zrobił. Po prostu, zwyczajnie, kazałby mi się z kimś przespać.
- I zrobiłabyś to?! - wykrzyknął z niedowierzaniem Lupin, zanim zdołał się powstrzymać i zauważyć, że nie było to zbyt taktowne.
Z Yen jakby nagle uszło całe powietrze. Spoglądała przez chwilę na mężczyznę, po czym opadła bezsilnie, zrezygnowała na krzesło. Ponownie bardzo poważna, zapatrzyła się bezmyślnie w jeden punkt przestrzeni, gdzieś w okolicach jego lewej kostki i westchnęła.
- To wszystko przez to – stwierdziła enigmatycznie.
- Przez co? - nie zrozumiał Remus.
- Moje ciało – obrysowała wymownym gestem dłoni całą siebie. - Nawet ty, święty Lupin, gapisz mi się bezczelnie w dekolt.
Ku swemu bezgranicznemu zaskoczeniu, naczelny wilkołak Hogwartu skonstatował, że rzeczywiście to robi i szybko odwrócił wzrok, dziękując Merlinowi, że nie usłyszał tego dwadzieścia lat temu, bo niechybnie spłonąłby rumieńcem. Jednak to było normalne. Na Yenllę Etain Honeydell zawsze wszyscy się gapili. Przyciągała spojrzenia, jak magnes, ale też nie da się ukryć, że było na co popatrzeć. Faktycznie musiała mieć tego dosyć. Ale z drugiej strony, o to im właśnie chodziło. To był sposób, jakiego szukali. Nieprzyjemne i mało delikatne, ale prawdziwe. Jeżeli ktokolwiek może zrobić wrażenie na Snape'ie, jakoś go poruszyć, to tylko nieprawdopodobnie piękna Yenlla. Jeżeli ktoś może nim pokierować, to tylko współczulna czarownica z naturalną zdolnością do lekkiej hipnozy i olbrzymią siłą sugestii.
Remus Lupin wiedział, że znienawidzi się za to, co będzie musiał teraz zrobić, ale nie miał innego wyjścia. Yen była im potrzebna do realizacji planu Albusa Dumbledore'a, była wręcz niezbędna, a plan musiał zostać wprowadzony w życie jak najszybciej. Mężczyzna miał naturalny dar przekonywania, za co był podziwiany, ale też wmanewrowywany w różne psychologicznie skomplikowane sytuacje. Dar – dobre sobie! Remus, w ramach samoudręczenia wolał to nazywać emocjonalnym szantażem i miał tego szczerze dosyć.
- Yen... – Lupin zbliżył się do kobiety, ukląkł przy jej krześle i delikatnie ujął za drobne, białe dłonie, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. - Yen.
- Czego ty ode mnie chcesz? - jęknęła.
- Proszę cię, zastanów się nad tym.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Przepraszam, że zapytam, ale... Co czujesz do Severusa?
- Nie wiem – kobieta wzruszyła ramionami. - Nic. To było bardzo dawno temu. I nieprawda.
- Wiesz, co się stanie, jeżeli on odejdzie z Zakonu? Jeżeli spróbuje zlekceważyć Voldemorta? Kiedy nie odpowie na wezwanie? Kiedy to wszystko wyjdzie na jaw? Nie będziemy mogli go dalej chronić, przerwie wszystkie zaklęcia osłonowe.
- A przecież jest wam potrzebny, tak?
- Tak. - Pięknie. I to wy jesteście Jasną Stroną?!
- Yen, on umrze...
- I ja mam go ratować? Ślub ze mną ma to wszystko zatrzymać? Jaki to ma w ogóle związek?! Lupin, pomyśl logicznie, czy...
- Yenlla, to jest tylko jeden z pomysłów. Najlepszy, jaki w tej chwili mamy.
Yen uniosła powoli głowę i przeszyła go spojrzeniem swoich niesamowitych chabrowych oczu. Lupin również nieopatrznie podniósł wzrok i utonął w nich na dłuższą chwilę, niezdolny się poruszyć. Nagle wszystkie myśli uleciały z jego umysłu i poczuł tajemniczą, błogą pustkę. Coś się zmieniło. Zupełnie niespodziewanie dotarło do niego, że tak jest dobrze, wspaniale, idealnie... Nigdy dotąd tak się nie czuł i chciałby, aby ten moment trwał wiecznie. Chciałby już nigdy w życiu nic nie robić, tylko klęczeć tutaj, u stóp Yenlli Honeydell i zanurzać się w tych oczach. Mimowolnie zacisnął mocniej ręce na jej dłoniach.
Po chwili kobieta poruszyła się, wyswobodziła z uścisku, powoli podniosła i przeszła na drugi koniec pokoju. Stanęła tyłem do Lupina, opierając się ciężko o stół i zwieszając smętnie głowę.
Zapanowała głucha, pełna napięcia cisza.
Remus wciąż patrzył na nią zafascynowany, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Dobrze – odezwała się wreszcie Yen. - Zgadzam się.
- Yenlla...
Pani na Kruczym Gnieździe odwróciła się gwałtownie i dokończyła szybko znów żywym, dźwięcznym głosem:
- Ale nie myśl sobie, że podziałały na mnie te melodramatyczne jęczenia, Lupin. O nie! Zrobię to... Z ciekawości – mrugnęła do niego zalotnie. - Dawno nie widziałam starego Snape'a. Myślę, że to będzie interesujące doświadczenie, nie sądzisz?
- Ja... Przykro mi, nie wiem – Remus Lupin nagle poczuł się absolutnie wykończony i cały jakby zapadł się w sobie. Teraz, gdy już osiągnął swój - „Zakonu” - poprawił się w myślach – cel, pomysł oddania właśnie tej kobiety Severusowi Snape'owi, przestał mu się podobać...
Nie zwracając już najmniejszej uwagi na swego gościa, Yen Honeydell zaczęła raźno pokrzykiwać na skrzaty. Zaraz też w pokoju rozpętało się istne pandemonium, gdy wszędzie wokół wirowały w powietrzu kufry, kuferki, walizeczki, skrzynie, pojedyncze części garderoby i całe mnóstwo bibelotów.
- Dobrze, Lupin – z chwilowego zamyślenia wyrwał mężczyznę głos, który rozległ się tuż koło jego ucha. - Dawaj ten świstoklik.
- Jaki świstoklik?
- Litości! Oboje wiemy, że nie mogłam się nie zgodzić, więc Dumbledore na pewno cię we wszystko wyposażył. Po co zwlekać?
- Tak – wybełkotał oszołomiony i onieśmielony wszystkim, co się wokół niego działo. - Jest jednak pewien problem...
- Snape nie wie, że wkrótce zostanie szczęśliwym małżonkiem, zgadłam?
Na widok zaskoczonej i cokolwiek nieprzytomnej miny mężczyzny, Yen szybko dodała:
- Nie trzeba być współczulną, żeby to wiedzieć. To przecież Snape. Pewnie trzeba go najpierw do tego przekonać, hm?
- Tak.
- Szkoda czasu – stwierdziła kategorycznie.
- Co? Przepraszam - słucham?!
- Merlinie! Lupin! - kobieta zatrzymała się przed nim i zaśmiała prosto w nos. - Nie istnieje sposób przekonania Severusa do dobrowolnego zaobrączkowania! Pomyśl trochę.
- Więc jak...? - spróbował się wtrącić Remus, ale jego piękna towarzyszka wpadła już w rytm galopującego słowotoku.
- O, to na pewno nie będzie dobrowolne. Ale chyba nie myślisz, Remmy, że ktoś taki, jak ja nie poradzi sobie ze Snape'em przy pomocy własnych metod? Dajcie mi tylko wolną rękę.
- Co chcesz zrobić? - zapytał znowu Lupin, któremu, ku jego własnemu, niepomiernemu zaskoczeniu, wyszukiwanie kolejnych przeszkód, zaczęło przynosić dziwną satysfakcję. Jeszcze nigdy nie czuł niczego podobnego. Jeszcze nigdy aż tak mocno nie pragnął zatrzymać czasu.
- W ostateczności – odpowiedziała kobieta z rozbawieniem – upić go.
- CO?!
- Spić. Do nieprzytomności.
- Yen!
- Na przemądrą Rowenę! Powiedziałeś swoje, Lupin. Na wszystko się zgodziłam, więc, z łaski swojej, realizację moglibyście powierzyć mnie. Co za różnica, jak go do tego zmusicie, grunt, żeby się udało, prawda? - zakpiła. - A co do upicia... Uczyłam się od mistrza. Od samego Severusa. Jak myślisz, jakim cudem Snape mógł się przystawiać do Bellatrix pod samym nosem Rudolfusa? Sama pomagałam mu przygotowywać te wszystkie mieszaniny. Kto różdżką wojuje... i tak dalej. Ech, dobrze.
Wirujący po całym pokoju potok słów i przedmiotów nagle zatrzymał się i skumulował wokół ożywionej, zaróżowionej i aż promieniującej wdziękiem i energią Yenlli Honeydell.
- W porządku. Możemy iść.
Remus Lupin niechętnie zbliżył się do niej i niemal walcząc ze sobą, wyciągnął z kieszeni obrączkę.
- Obrączka-świstoklik... Dumbledore i jego poczucie humoru – prychnęła Yen, przyglądając się jej krytycznie.
Kobieta rzuciła ostatnie spojrzenie na swoje mieszkanie, po czym z westchnieniem położyła polec na maleńkim srebrnym kółku.
- Żona dla Śmierciojada – prychnęła jeszcze na sekundę przed teleportacją. - Mój agent padłby ze śmiechu. Oczywiście, gdybym go jeszcze miała...

******
* tytuł rozdziału zaczerpnięto z pewnego fanfika na Mirriel. Rzeczony utwór opowiada o... wyborach mistera Hogwartu.

** "Etain", tradycyjna poezja irlandzka. Utwór w tłumaczeniu Ernesta Brylla i Małgorzaty Goraj zaczerpnięto z tomiku "Irlandia. Liryki najpiękniejsze", Wydawnictwo Algo, Toruń 2000


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Séduire
Mugol



Dołączył: 29 Wrz 2007
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/4
Skąd: z ciemności niewiedzy...

PostWysłany: Nie 9:27, 30 Wrz 2007    Temat postu:

Witam.

I składam Ci pokłony, padam na kolana!
Po prostu :
Twoje opowiadanie mnie P O W A L I Ł O! Że tak to ujmę, w dobrym słowa znaczeniu.

Znów mam szansę przeczytać to wspaniałe opowiadanie, które jednych tchem wchłonęłam na Twoim blogu, Galo Smile
Napisałaś to rewelacyjnie, ciekawie i interesująco, co rzadko zdarza się w FF.
Nie mydlisz oczu czytelnikom - Yenlla ma charakterek, nie jest słodką gwiazdeczką, potrafi snuć intrygi i jest intrygująca!
Ta postać ma w sobie to "coś" i to "coś" przyciąga czytelników od razu!
Czekam na dalsze losy Yenlly (czy jak tam się to odmienia) i Snape'a!
Piszesz wspaniale, masz świetny styl i zero błędów (ja przynajmniej niczego nie zauważyłam), czemu można pogratulować!

Pozdrawiam serdecznie!
Séduire


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Lochy Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin